Ja nie wiedziałem
(gdybym wiedział nic by to nie zmieniło :)), że zanim Spike Jonez nakręcił urzekający film o relacji uczuciowej wycofanego mężczyzny z systemem operacyjnym (Her), to
kilka lat wcześniej Craig Gillespie (ten od przebojowego I, Tonya) podjął odważny
temat relacji wycofanego faceta z manekinem (proszę nie nazywać jej seks lalą!).
Poza tym do zagrania głównej roli namówił mega gwiazdę, aktora którego zawodowy
image daleki jest i już wtedy był przecież, od wzorca nieśmiałości. Co więcej ten
hajpowy aktor zaprezentował się tu fantastycznie, co podkreślam z wielkim
entuzjazmem, gdyż w jego interpretacji wiarygodność postaci jest porażająco
autentyczna i zresztą cały projekt poprowadzony z ogromną intuicją i wrażliwością, tak na brawurowej granicy zaangażowanej obyczajówki i abstrakcyjnej komedii, mimo
stylistycznych wyzwań i merytorycznej ambicji jest wręcz hipnotyzująco absorbujący i do głębi prawdziwy. Żart w nim jest czarująco wysmakowany, a temat zgłębiony z pietyzmem
i subtelnością. Kapitalny, bowiem złożony scenariusz Nancy Oliver, znakomicie i co
istotne bardzo przejrzyście sugestywnie analizujący skomplikowaną sytuację – nie
tracący z pola uwagi wszelkich eterycznych determinantów, zmiennych i innych arcyważnych dyskretnych okoliczności.
Na poważnie i z przymrużeniem oka, dojrzale i błyskotliwie, biorąc pod uwagę także
realizacyjne warsztatowe niuanse i stworzenie intrygującego ciepłego duchowego
klimatu opowieści zlokalizowanej w bardzo chłodnym klimacie prowincjonalnej
lokalnej społeczności. Nie szczędzący trafionych zawsze w punkt detali, cudnej
nuty w tle i mnóstwa niebanalnego wzruszenia. Czyste złoto! Oczywiście maksymalnie subiektywnie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz