David Cronenberg jest akurat reżyserem o którego filmach dotychczas niewiele pisałem. Powód takiej oto sytuacji jest banalny – ja właściwie o jego filmach wiem niewiele. Moja wiedza uboga w kwestii znajomości ich treści, świadomy jednak jestem że kanadyjski weteran ma w swoim reżyserski portfolio tytuły z którymi należałoby się zapoznać, gdyż ich notowania u krytyków naprawdę bywają wysokie. Pierwszą z brzegu zatem pod lupę biorę Historię przemocy i informuję czego doświadczyłem. Myślę że miał to być w zamierzeniach film tak dobry jak Przylądek strachu Scorsese, lecz jedno założenia drugie realia. Problem w tym, iż Cronenbergowi reżyserowi sporo brakuje do osiągnięcia atmosfery totalnie wiarygodnego poczucia zaszczucia i zastraszenia. Niby kluczowe napięcie w tych scenach które powinny szarpać jest i nawet z bohaterami więź zmuszająca widza do obawy o ich los odczuwalna, ale nawet z ogólnie dobrym, w szczegółach lepszym i gorszym aktorstwem nie potrafiłem dać się wykreowanej atmosferze zassać bez pamięci. Nie wiem w czym tkwi problem, bo jak wyżej daje do zrozumienia produkcja to książkowa, a efekt w moim osobistym przekonaniu wyłącznie poprawny. Chyba że takie tylko dobre rzemiosło bazujące na kalkach równa się tylko ograniczone emocje? Może jednak problem tkwi w scenariuszu - zbyt mało błyskotliwym, bez pulsu wewnętrznego i w ten sposób nazbyt bezpośredni, w sensie powierzchownym oddziałującym na emocje? Chciałem odnaleźć przełom, doświadczyć tego co wielu fanów Cronenberga odczuwa w kontakcie z jego filmami. Muszę niestety jeszcze poczekać na taką szansę i jeśli kiedykolwiek miałoby się to stać to chyba dobrze. Będę informował na bieżąco. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz