Ach Ci Francuzi, oni są tacy wyjątkowo zabawni i jak kręcą komedię obyczajową, to mus aby była zagrana ze specyficzną dla tej nacji i jej tradycji aktorską manierą. Z tą przesadą mentalną, z tymi charakterystycznymi potoczystymi dialogami i w odróżnieniu od włoskich sąsiadów przewagą plastycznej mimiki (przewracanie oczami, ustawiczne grymasy) nad bogatą gestykulacją. Stąd takie kino się lubi, bądź takiego kina się nie znosi - bo chyba trudno tu o brak zdecydowanej reakcji? Dlatego też nie będąc fanem komedii francuskiej, nawet jeśli Małe szczęścia kilkukrotnie mnie tymi powyższymi cechami rozśmieszyły i także (a co :)) rozbawiły walorem dobrego inteligentnego, choć nie mega wystrzałowego żartu sytuacyjnego, to... he he jestem na tak. Bo pomimo wszystko i wbrew temu iż ta immanentna dla francuskiej obyczajówki „z jajem” czasem wręcz histeryczna ekscytacja bohaterów, zawarta w często wariackiej formie stylistycznej nieco irytuje, a półpustka merytoryczna forsowana na coś wielce zajmującego przynudza, to w sumie jak ktoś ma ochotę na niegłupie i niezobowiązujące kino na wakacyjne późne popołudnie, to polecam. Dobra, przyznaję też że temat miał coś w sobie - myślę tu że oprócz pewnej prawdy życiowej i podstawionego pod nos lustra dla zachodniej mieszczańskiej Europy, przede wszystkim nieco większy potencjał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz