Całkowita szczerość na początek, a
dalej to już pozerka z mojej strony będzie. ;) Gdzież tam, żart mi się do
klawiatury klei, bo to chyba jasne, że jakakolwiek obłuda miejsca na stronach
NTOTR77 do tej pory nie znalazła i nie znajdzie go i w przyszłości. Suchar
czy jak zwał współcześnie mało zabawny tekst po trosze usprawiedliwiony, bo
słuchając albumów Antimatter powaga dominuje, a ja lubię kiedy równowaga
zachowana zostaje. Od Micka Mossa na krążkach żartobliwego tonu nie wymagam, gdyż
konwencja muzyczna jaką uprawia nie przyjęłaby takiego luzu w swoje ramy, stąd
sam wysiliłem wyobraźnię na maksa i w przypływie kreatywności tym żarcikiem
otwierającym refleksję w temacie The Judas Table błysnąłem. Starczy już
pajacowania, w tej chwili kończę zabiegi osobliwie treść urozmaicające i z
pełną powagą na którą zasługuje szósty album Antimatter opisuję. To kontynuacja
drogi jaką ekipa Mossa po odejściu ze składu Duncana Pattersona kroczyć
zaczęła, czyli zamiast ultra klimatycznego dark wave’u, czy trip hopu, atmosferyczny
rock jest tworzony. Tutaj atmosfera nadal rolę pierwszoplanową odgrywa, lecz
tradycyjnie rockowe instrumentarium z gitarowymi akordami i solówkami
przesiąkniętymi floydowską manierą zdecydowanie pulsu pobudzającego
dostarczają. Czuć ducha Anathemy, szczególnie ze środkowego etapu działalności,
więc kompozycje subtelnie sączą swą tajemnicę, płynnie w zapętlonej rytmicznej
oprawie prowadząc główne motywy do kulminacji napięcia. A to czar roztoczy
delikatna elektronika, załkają smyczki, akustyk krystalicznie czystym
brzmieniem zaakcentuje swą niebagatelną rolę, a to samotny akord elektryka
przygotuje pole dla popisowej solówki. Nad tą ucztą dla wrażliwców swym drżącym
głosem zapanuje mistrz ceremonii wspomagany fragmentami wyrazistym głosem
niewiasty. Tyle i tylko tyle lub wystarczająco lub nawet nadto? Prawdę mówiąc
ten album to nic odkrywczego w sensie formuły ale został zagrany z pasją
zaśpiewany z emocjonalnym zaangażowaniem i zaaranżowany po mistrzowsku, zatem ja
jestem zachwycony. Szczególnie że czując się osierocony przez oblicze Anathemy
z przełomu Eternity/Alternative 4/Judgement/A Fine Fay to Exit cieszę się z szansy
obcowania z tego rodzaju dźwiękami. To piękna muzyka, która nie potrzebuje
nadmiernych kombinacji by trafić do mojego serca - nie jestem uodporniony na
jej walory, stwierdzam to z absolutną satysfakcją, nawet gdy nazwany miękkim
przez brutalnych twardzieli zostanę. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz