Nie ukrywam że poprzedni album ekipy
z Atlanty wkręcił mi się w zwoje tak na dobre, dopiero przy okazji osłuchania
się z Crooked Doors. Musiał przyjść także i sprzyjający czas dla tegorocznego
albumu bo i on swoje w poczekalni gdzie tuż po premierze się znalazł chwilę
przebywał. Nie wiem z obecnej perspektywy w czym tkwił problem - czy to akurat
obecność za mikrofonem niewiasty i uprzedzenia w stosunku do śpiewających
kobiet, a może materiał na tyle wymagający, że pierwotne pojedyncze odtworzenia
nie otworzyły na tyle szeroko drzwi do mojego serca by mnie do tych dźwięków
przekonać? Zastanawiające niezmiernie szczególnie, iż dzisiaj obydwie płyty
Royal Thunder odsłuchuje z ogromną ekscytacją, a sam zespół uznaje za jedno z
najciekawszych odkryć ostatnich trzech lat. Szkoda czasu na bezowocne tropienie
powodów takiego obrotu spraw, ważna nauka płynąca z tej sytuacji została
przyswojona i będzie w przyszłości w praktyce wykorzystywana - to jest istotne.
Być przygotowanym na zaskakujące finały konfrontacji z albumami co pierwotnie
nie zachwycają - taki morał, taka pokory ucząca lekcja. :) Do sedna, czyli zgrabnie teraz spróbuje
spisać przy użyciu określeń wyrazistych specyfikę kompozycji z Crooked Doors. Nie będę w tym miejscu
poszczególnych numerów detalicznie opisywał bo takie działanie skończyłoby się
wyprodukowaniem obszernego elaboratu, którego rozmiary skutecznie odstraszałyby
nawet tych co szersze precyzyjne analizy doceniają - tyle w utworach z Crooked
Doors się dzieje. Napiszę ogólnie, iż to wielowymiarowe, pełne przestrzeni kompozycje, niezwykle plastyczne i
inspirujące w których dominuje różnorodne wykorzystanie palety brzmień oraz
środków kreujących emocje od szaleństwa po zadumę. Konsekwentnie rozwijane
tematy z licznymi punktami kulminacyjnymi podbijają napięcie unikając z
wyczuciem nudy, mechanicznej powtarzalności. W aranżacyjnej maestrii spięte,
harmonijnie z wdziękiem płyną raz wartkim innym razem spokojnym nurtem, ubogacane systematycznie szeroką gamą detali odkrywanych raz po raz przy każdym
kolejnym kontakcie. Idealnie w pełnej symbiozie współistnieją z wokalnym
kunsztem Miny Parsonz, temperamentnej pół krwi Hiszpanki, której potężny głos i
sposób interpretacji z linii melodycznych prawdziwe cudeńka tworzy. Ja oporny
przez czas jakiś na ten czar rzucany byłem, lecz teraz szczęście mając iż
dojrzeć do doceniania tej kunsztownej nuty mi się udało stwierdzam odpowiedzialnie, że
jak już zrozumiałem i urokowi się poddałem, to niewolnikiem ich twórczości do
końca dni moich pozostanę. Chyba że zamiast rockiem tanecznym umpa umpa się
zainteresują, wtedy to będę musiał poddać w wątpliwość przekonanie, że
posiadają wyjątkową muzyczną wrażliwość i w poczuciu rozczarowania przyznać się
do braku wyczucia tematu i nazbyt pochopnych deklaracji. :) Póki jednak takich oznak zagubienia nie rejestruję, a wyłącznie rozwój dostrzegam ślubuję wierność pewny iż
prą we właściwym kierunku, wydeptując autorski ślad w szeroko definiowanej retro rockowej stylistyce. Robią to efektownie i na własnych zasadach, świadomi wysokiej wartości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz