Taka oczywista nauka płynie z kontaktu z debiutem
projektu sygnowanego nazwiskami takich weteranów jak Matt Cameron, Alain Johannes, Ben Shepherd i Dimitri Coats,
że zawsze trzeba więcej czasu poświęcić by odkryć to, co skrzętnie skrywane tam
gdzie po pobieżnych oględzinach nic wyjątkowo ciekawego nie można było
dostrzec. Kilka, może kilkanaście uważnych przesłuchań było koniecznych, by na
pierwszym (i ostatnim, może) krążku komandosów, wychwycić szeroki wachlarz
inspiracji niekoniecznie pochodzących wprost od grup, w których na chwałę swych
nazwisk pracowali. Jasne że trzon to Soundgarden i Queens of the Stone Age, ale
prócz tych oczywistych wpływów czuć intensywne oddziaływanie także tych grup,
które w ostatniej dekadzie XX wieku wraz z powyżej wymienionymi sceną rockową trzęsły. Wychwytuję więc subtelne wpływy ducha stonerowej pustyni
reprezentowanej przez Kyuss, psychodelię Monster Magnet, transowość Alice in
Chains, folkową chwytliwość Pearl Jam czy nawet zajawki wprost kojarzące się z Corossion of
Conformity - z połowy lat 90-tych, czyli albumów Deliverance i Wiseblood. To rzecz jasna, te formacje bardziej znane, ale gdyby sięgnąć jeszcze głębiej
spostrzegawczy i uzbrojony w odpowiednią wiedzę słuchacz wychwyci inspiracje
mniej oczywiste. Bo to album niezwykle bogaty i coś czuję, że mimo, iż rewolucji
w postrzeganiu muzyki mi nie przyniesie, nie przewartościuje mego spojrzenia na ogólnie rozumiany rock, to z pewnością jeszcze sporo satysfakcji z obcowania z dobrą muzą przyniesie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz