Annie Hall, to jak donoszą kronikarze najbardziej fetowany film 1977 roku, którego korzenie tkwią w nieco innej stylistyce komediowej, niźli w efekcie końcowym zostało uzyskane. Nie jest tajemnicą przecież, iż Konigsberg kocha amerykańskie kino przedwojenne (tak mocno jak swingujący jazz :)) wraz z całą związaną ze złotą hollywoodzką erą konstelacją gwiazd pokroju Katherine Hepburn i Spencera Tracy - to też do tych atrybutów nawiązuje i kopiuje na swój oryginalny sposób klimat filmów z tamtego okresu. Pomysł by rozwinąć przymioty powyższych wyrafinowanych komedii, mimo iż nie dosłownie, to został też z powodzeniem zaaranżowany w konstrukcji Annie Hall, czerpiąc równocześnie z wątków osobistych relacji Allena z kobietami. Powstała ikoniczna produkcja mistrza inteligentnej zabawy, z typową erudycyjną psychologią osadzoną błyskotliwie w okolicznościach i stylistyce na poważnie niepoważnej. Z nowojorską ulicą i nowojorczykami w rolach głównych, z tą charakterystyczną dla miejsca i czasu przerysowaną mentalnością - zakręconą artystyczną bohemą, swego rodzaju oderwaną od przyziemnych problemów, na rzecz tych wydumanych. Jak zwykle z kapitalnymi dialogami, które (jak ponownie donoszą kronikarze :)) przeszły w owym czasie do codziennego użytku, ponadto z całym dobrodziejstwem zapamiętywalnych scen i popisowymi rolami wciąż wówczas wschodzącej Diane Keaton i renomowanego już przede wszystkim w światku reżyserskim Allena. Powstał film, jak sam na moment przed premierą zmieniony tytuł dosłownie podpowiadał, o niezdolności do odczuwania przyjemności, czyli jeśli trafnie kminię o tym, iż istoty przeintelektualizowane same sobie kłody pod nogi podkładają. Albo... cholera wie o czym tak w istocie. Ważne, że fajny i od którego z daleka trzymają się nie tylko srogo depresyjne smutasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz