Raoul Taburin oparł
swoje życie na nieporozumieniu. Jak sam w poczuciu winy i wstydu krytycznie określił, na ohydnym
kłamstwie. Nikt bowiem nie wierzył, że ten znany w lokalnym środowisku zapalony
miłośnik rowerów, złota rączka mechaniki rowerowej nie potrafi jeździć na
rowerze. :) Wokół tej absolutnie niewytłumaczalnej ułomności tytułowego bohatera
cała historia została opleciona, tworząc korzystając z fundamentu jakim podobno
całkiem popularny we Francji komiks, typowo ciepłe, lecz i przez tematykę nietuzinkowe
kino familijne. W nim pierwsze skrzypce odgrywają szlachetni ludzie, zupełnie
odizolowani od zgiełku, ale i na równi także zachwycające okoliczności miejsca -
piękne prowincjonalne miasteczko o urokliwych własnościach architektonicznych i
przyrodniczych. Kino zaskakujące, bo odrzucające poniekąd realizm na rzecz po
francusku (komedie z lat sześćdziesiątych się kłaniają) snutej wartościowej
ballady z pierwiastkiem nienachlanie komediowym. Może niekoniecznie zachwyci
wszystkich bez wyjątku, bowiem sporo widzów (np. ja :)) doceni pomysł, także
motywacje twórców oraz finezyjną realizację, ale poprzez nie w pełni poważny
charakter produkcyjny uzna narracyjną historię życia Raola wyłącznie jako niezobowiązująco
radosną niedzielną rozrywkę. Może także wielu z widzów (to też ja :))
zapamięta ją przez pryzmat „taburynowej” pasji oraz szczegółu w postaci
bohaterów prezentujących się w tych samych ubraniach przez cały film. Garderoby
(a jakże!) wspaniale spójnej z nimi - jakby charakteryzującej ich poprzez
właśnie cechę preferowanego odzienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz