Prawie trzy godziny totalnej opowieści, w której sedno jakby pomiędzy licznymi ujęciami o bardzo artystycznej proweniencji przemycane. Przez te zabiegi meritum skąpe pozornie tylko, poszerzone formalnie do objętości wymagającej czasowo, lecz absolutnie nie odczułem (ok ok, poczułem troszkę) podczas seansu, by zabiegi dodatkowe powodowały wydłużenie trudne do zniesienia. Chociaż nie uważam, aby zawsze dobrym dla odbioru filmu było nagromadzenie zbytnie motywów dodatkowych (rzeczy raczej tylko dla koneserów kina istotnych), to akurat w tym przypadku zdjęcia wzmagające artyzm kompozycji nie irytowały ponad siły i nie odbierały poczucia wkręcenia w pomiędzy słowami bujnie rozkwitającą w fascynację fabułę. Być może trochę przesadzam, że artystowskich dosmaczeń tak wiele i być może dodaje za wiele ich znaczeniu w tekście refleksji, bo przecież obserwując mozolny rozwój zdarzeń, naturalnie skupiłem się na wątku fundamentalnym i byłem wielce pod wrażeniem, jak scenarzysta z reżyserem w jednej kierowniczej osobie rozwija temat zazdrości w związku teoretycznie otwartym, gdy zagrożenie utraty kobiety na rzecz innego faceta bardzo realne. Ona i on i jeszcze on, ale jak się okaże to nie tylko jeden. Rodzina, wspólnota, lojalność vs. pożądanie, a może beznamiętne upadlanie. Gierki emocjami tak silnymi jak pomiędzy kobietą a mężczyzną, to gigantyczne niebezpieczeństwo. Nie ma miłości bez zazdrości, nie ma dobrej komunikacji bez jedności spojrzenia i czucia relacji. Tylko że w przypadku ekranowym więź rozpada się przez uzasadnioną obsesję - przez gierki raczej podłe, bez względu, iż teoretycznie podbudowane strachem. On (Juan) nagle w defensywie z pozycji ofensywnej, zrzuciwszy z niej (Esther) poczucie winy, tłumacząc ją z perspektywy własnej miłości, zdjął z niej winę i odebrał sobie siłę, którą ku chwilowej mojej dezorientacji (nie jest łatwo podsumowywać czy generalizować wnioskując po pierwszej godzinie projekcji) on zrazu odzyskuje, spoglądając na sytuację ekstremalnie praktycznie i na nowo ją kontrolując. Prawdziwy film o prawdziwych emocjach i naturalny o naturalnych okolicznościach. Osadzony w miejscu, które robi wrażenie prawdziwego z autentycznymi zachowaniami. Odważny i przekorny, subtelny i dosadny naraz pod powierzchnią, bowiem z nerwem stłumionym ale pulsującym charakterem wulkanu. Ponadto niejednoznaczność tej opowieści jest tak samo intrygująca co wręcz podniecająca. Smutny finał jednak wszystko bardziej jasno określa. Aranżując Juan sytuację z bezradności i z poczucia lęku przemienionego w poczucie kontroli, stał się nie jedyną ofiarą tych manipulacji. Mimo że mega obszerne i zapewne przez ten fakt w decydującym starciu o bycie i nie bycie w wyścigu po prestiżowe festiwalowe zaszczyty kino to przepadło, to było ono dla mnie wysokiej klasy intelektualnym spełnieniem - mrocznym, niebezpiecznym, niegrzecznym. Na tyle głębokim, by się osadziło i po seansie długo pozostawało oraz by się jego oddziaływania nieco obawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz