Krauze od lat kitu
nie wciska, a jego filmy to dla mnie już niewątpliwie perły rodzimej
kinematografii. Nie inaczej jest w przypadku kameralnej opowieści o artyście
ludowym Epifaniuszu Drowniaku vel Nikiforze Krynickim - z uroczą muzyką i
malowniczym pejzażem uzdrowiska w tle. Niby materiał na fabułę dosyć nudny, bo
czym można widza porwać gdy bohaterem uparty „miejscowy dziad” z bełkotliwą
mową, którego spotkawszy na ulicy, my „normalni” obywatele w większości
szerokim łukiem byśmy ominęli. Tu właśnie mistrzowski charakter warsztatu
Krauzego się objawia, że prócz biograficznego wątku samorodnego artysty pewną
wartość dodaną w historii zamieścił. Marian Włosiński i jego poświęcenie dla
obcego człowieka tak naprawdę istotą tej ballady. To film na równi o irytującym
Nikiforze jak i jego opiekunie u schyłku życia przez los zesłanym. Kapitalnie
naturalna Krystyna Feldman po premierze na ustach krytyki była, w ohach i ahach
jednogłośnie wychwalana. Zasłużyła oczywiście na nie, jednak bez równie
ciekawej postaci wykreowanej przez Romana Gancarczyka jej rola dość płaska by
była. To Gancarczyk przede wszystkim moja uwagę przykuł, pięknie za
pośrednictwem postaci dając dowód na bezinteresowne bycie człowiekiem. Fakt
poświęcił być może za dużo, gubiąc relacje z rodziną, Może to jednak nie było
wyrzeczenie, a ucieczka. Z tą wątpliwością ten wartościowy obraz mnie zostawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz