Zrozumieć surrealizm czy futuryzm twórczości Terry'ego Gilliama, niebanalnego estety i niepokornego filozofa. Ogarnąć złożoność jego wyobraźni, wydobyć z gąszczu metafor, alegorii czy aluzji sedno - dotrzeć do jądra tego konstruktywnego obłędu. Po drodze cieszyć się wizualnym nieskrępowaniem, hybrydą rynsztokowej zgnilizny i pulsującej neonowej ułudy. Dać porwać się do wnętrza tego dziwacznego kalejdoskopu by finalnie za sprawą fasadowej ferii barw poznać naturę wszechrzeczy. Problem w tym niestety, że ten pierwszoplanowy osobliwy front dominuje lub inaczej kradnie uwagę jaką należałoby poświęcić na zgłębienie treści. Ten szaleniec karmiąc oczy wzrokową tandetą czy groteską trafić może jedynie do tych co fasadę jedynie jako kamuflaż traktują, głęboko poza sceną szukając wartościowej treści. Innymi słowy dla jednych genialny bystry wizjoner dla innych poturbowany psychicznie cudak. Dla mnie ikona kinowej awangardy, ekscentryk i przede wszystkim bystry obserwator, który krocząc własną, latami udeptywaną ścieżką poddaje interpretacji i głębokiej refleksji istotne współczesne zagadnienia. I chociaż wolę Gilliama odrobinę mniej odjechanego, bardziej mimo wszystko przejrzystego w interpretacji (Fisher King, Twelve Monkeys) to z ciekawością skonfrontowałem się z The Zero Theorem. Ta fikuśna firmowa dla niego formuła ma bowiem zawsze w sobie pierwiastek intrygujący, nie pozwalający na obojętność. Nie inaczej w tej najnowszej odsłonie, gdzie bohater to ludzka maszyna analitykiem podmiotów procesowych nazwany. W szaleńczym tempie eksploatowany, poprzez pracę nieskutecznie izolowany od ludzkich potrzeb. W jego zmęczonym ciele i znerwicowanym umyśle nadal bowiem mocno utajone zwykłe potrzeby człowiecze trwają. To człowiek wiary oczekujący na wyśniony przełom, w gruncie rzeczy tracący w międzyczasie przyjemność z życia. On postanowił wierzyć w rezultacie prowadząc życie bez znaczenia! Jak rozejrzeć się wokół siebie dostrzec można ogrom takich postaci - żywe trupy, egzystujące tylko po to by docierając do kresu nagrodzonym zostać przez jednostkę sterująco-nadzorującą. Wiara czyni cuda - w takim przekonaniu wychowywani jesteśmy. Wiara to motywacja, czynnik do aktywności mobilizujący. Niestety tylko w teorii, w rzeczywistości te żywe trupy w szarej codzienności zatracone, wiara jedynie bierności w oczekiwaniu na cud nauczyła! Moja interpretacja, może nietrafna, może szczątkowa lub naciągana by lanserskie wrażenie zrozumienia istoty zrobić. Przynajmniej zamiast powielać filozoficzne elaboraty przez ekspertów nawzajem kopiowane sam spróbowałem zrozumieć to co trudne do zgłębienia! :) Poplotłem sobie powyżej niczym sam mistrz Gilliam - pytanie czy pomiędzy motywowanym formą moim autorskim bełkotem można odnaleźć sens i wartość ukrytą. :)
P.S. Na marginesie! 1) Wizualnie efektowny. 2) W sensie treści - pokomplikowany. 3) Warsztatowo, aktorsko - popisowy. 4) Interpretacyjnie - wymagający i ryzykowny. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz