Zatrzęsienie wyrastających okołomastodonowych
projektów jest faktem, znaczy tworów muzycznych współtworzonych przez członków
ekipy Mastodon, lecz niekoniecznie bliźniaczych stylowi grupy. Więcej te
wszystkie GTO, GIG czy KBK raczej daleko odchodzą od stylistyki macierzystej
formacji czterech wyjątkowo płodnych instrumentalistów i chyba jeśli mnie słuch
nie myli i odpowiednio ogarniam obcą mi, bo nazbyt elektroniką zdominowaną
materię muzyczną, to paradoksalnie najbliżej jazdy pod Mastodon przez wzgląd
na charakterystyczny flow, struktury i harmonie gry Dailora jest właśnie
Arcadea. Zapewne prowadzona, a może i nawet zdominowana twórczo przez
wielorękiego maga perkusji uzyskuje ten efekt bez użycia gitar, a cała
aranżacja oparta jest na ejtisowych syntezatorowych brzmieniach na kształt
ośmiobitowej technologii sprzed lat, mocno wspomaganej pełnymi wyobraźni
odjechanymi impresjami. To jak domniemam rodzaj psychodelicznego space rocka
bez wiosłowania, za to z intensywnym pulsem zestawu Dailora przykrytym lawą
piskliwej elektroniki. Rzecz w mojej ocenie nieprzeciętna, mocno osobliwa,
brzmiąca całościowo oryginalnie mimo pewnych inspiracji płynących z
syntezatorowych tripów rozwijanych w kolorowych latach siedemdziesiątych i
niewiele mniej barwnych osiemdziesiątych. Słucham tych
jedenastu kompozycji już po raz kolejny z rzędu z zaskakującą mnie przyjemnością i wzrastającym wprost proporcjonalnie do
ilości odsłuchów jednoczesnym niestety przekonaniem, iż efekt zainteresowania
nie przeistoczy się w długowieczną fascynację. Intrygujący to album, ale to „MIDI” granie nie z mojej bajki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz