środa, 25 lipca 2018

Youth In Oregon / Młodość w Oregonie (2016) - Joel David Moore




Kończy się nam czas, przychodzi w końcu starość, a z nią ostateczne choroby duszy i przede wszystkim ciała. Docieramy prędzej czy później do jeszcze niedawno tak odległej perspektywy ograniczeń oraz kresu - żegnania się z autonomią, potem z najbliższymi i doczesnością. W tle takiego naturalnie osobistego dramatu jest rodzina, czyli różne światy jej członków – ich własne drogi i zakręty, niekompatybilne problemy, gdzie dojrzałość w zwarciu z młodością produkuje masę nieporozumień. Wszelkich zaszłości, konsekwencji błędów i podejmowanych w emocjach decyzji, lecz mimo wszystko zawsze z miłością, troską i w szczególności obawą, choć w kamuflującej masce większej lub mniejszej obojętności. Smutna to jest w zasadzie opowieść, bo z bardzo poważnymi dylematami, ale dla równowagi także z poczuciem humoru oswajającym fakt, iż w pewnym momencie życia trzeba pogodzić się, że wszystko już za nami, a nic przed nami. Bardzo wartościowe kino, pozbawione na szczęście egzaltacji i o zgrozo moralizatorskiego nudziarstwa. Fachowo zagrane, ciepłe i przemawiające do świadomości, ale też i temat tak nie do końca w pełni wykorzystany, bo emocje są, lecz nie szarpią tak intensywnie jakby z racji problematyki mogły. Przynajmniej ja nie zżyłem się na tyle głęboko z narracją i postaciami, bo może zbyt wysokie miałem oczekiwania przez wzgląd na liczne produkcje, które w tym segmencie dramatu tą poprzeczkę bardzo wysoko postawiły. Mimo wszystko to było ważne doświadczenie, pozostawiające ślad i za sprawą ciekawego quasi twistu dość przewrotne w swej złożonej, jednak nie maksymalnie wykorzystanej istocie.

P.S. Na marginesie jeszcze dodam, że jak oglądałem to przez cały seans moje skojarzenia wędrowały ku dwóm produkcjom. W sensie ogólnym, przywołującym spontaniczne reminiscencje mam Nebraskę i Moje córki krowy na myśli. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj