Kończy
się nam czas, przychodzi w końcu starość, a z nią ostateczne choroby duszy i przede wszystkim ciała. Docieramy prędzej czy później do jeszcze niedawno tak odległej perspektywy ograniczeń oraz kresu - żegnania się z autonomią, potem z najbliższymi i doczesnością. W tle takiego naturalnie osobistego dramatu jest rodzina, czyli różne światy jej członków – ich własne drogi i zakręty, niekompatybilne problemy, gdzie dojrzałość w zwarciu z młodością produkuje masę nieporozumień.
Wszelkich zaszłości, konsekwencji błędów i podejmowanych w emocjach decyzji,
lecz mimo wszystko zawsze z miłością, troską i w szczególności obawą, choć w kamuflującej masce większej lub mniejszej obojętności. Smutna to jest w zasadzie opowieść, bo z
bardzo poważnymi dylematami, ale dla równowagi także z poczuciem humoru oswajającym fakt, iż w
pewnym momencie życia trzeba pogodzić się, że wszystko już za nami, a nic przed
nami. Bardzo wartościowe kino, pozbawione na szczęście egzaltacji i o zgrozo moralizatorskiego
nudziarstwa. Fachowo zagrane, ciepłe i przemawiające do świadomości, ale też i
temat tak nie do końca w pełni wykorzystany, bo emocje są, lecz nie szarpią tak
intensywnie jakby z racji problematyki mogły. Przynajmniej ja nie zżyłem się na tyle głęboko z narracją i postaciami, bo może zbyt wysokie miałem oczekiwania przez wzgląd na liczne produkcje, które w tym segmencie dramatu tą poprzeczkę bardzo wysoko postawiły. Mimo wszystko to było ważne
doświadczenie, pozostawiające ślad i za sprawą ciekawego quasi
twistu dość przewrotne w swej złożonej, jednak nie maksymalnie wykorzystanej istocie.
P.S.
Na marginesie jeszcze dodam, że jak oglądałem to przez cały seans moje
skojarzenia wędrowały ku dwóm produkcjom. W sensie ogólnym, przywołującym spontaniczne reminiscencje mam Nebraskę i Moje
córki krowy na myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz