niedziela, 16 sierpnia 2015

Soulfly - Archangel (2015)




Nie będzie (przynajmniej na starcie) wnikliwej analizy płyty, tylko emocjonalny wywód na temat kondycji psychicznej ikony. Bo nie potrafię patrzeć bez poczucia zawstydzenia na niemal wszelkie posunięcia Maxa. Te stricte muzyczne, ale i te czysto wizerunkowe. Gość który status legendy już za młodu osiągnął, współcześnie stacza się po równi pochyłej bez jakiejkolwiek zdroworozsądkowej kontroli. Popada w skrajności od żenującej bigoterii po kiczowaty metalowy radykalizm. Trafić za tym jego niezdecydowaniem sztuka arcytrudna. Benedyktyńskej cierpliwości do Pana M. mnie akurat brak, stąd wyciskam z siebie otwarcie co w postawie starszego z braci Cavalera ością w gardle mi staje. Starzeć się z klasą pojęcie to mu obce i nie mam na myśli fizycznych atrybutów, które ciążą mu dosłownie. One w świecie agresywnej muzyki nie powinny decydować o wartości jednak poczucie niesmaku pozostawiają, szczególnie gdy wygląd zewnętrzny w parze idzie z intelektualnym zatwardzeniem i megalomańskim poczuciem sprawczości. Zapuszczony, bełkotliwy dziad bez pokory - takie określenie rezygnując z autocenzury w stosunku do Pana Maxa proponuje. Trochę po chamsku ale szczerze. Z ogromną przykrością, bo człowiek to który lata temu dostarczał mi powodów do dumny, gdy koszulki z logiem Sepultury przywdziewałem. Dziś nie identyfikując się też ze współczesną Sepą (nie trawię charkotu Greena) bardziej jednak t-shirtu z logiem Soulfly bym nie założył. Dewaluacja nazwy winą ojca założyciela, jego odjebów i odlotów w rejony gdzie interwencja ekspercka nie tylko do diagnozy powinna zostać ograniczona. Teraz na koniec dwa/trzy tylko zdania względem merytorycznej zawartości najnowszej odsłony twórczości Maxa. Może muzycznie jest nieco lepiej niż na prymitywnym (w znaczeniu prostackim) Savages, bo z tych w wersji podstawowej dziesięciu kompozycji większość jest na w miarę przyzwoitym poziomie. Ze sporą dawką dynamiki, brutalnej mocy, solówkowej lawy i egzotycznego pulsu, czyli tych elementów składowych, które w na swój sposób oryginalną firmową hybrydę od zawsze (dobra, przynajmniej od Prophecy) kształtują. Chce tu wyraźnie zaznaczyć, że całkowitego dramatu Max oszczędził, lecz też niczym nie przekonał w takim stopniu by wybaczyć lub przynajmniej zignorować żenadę jaką hurtowo swoim zachowaniem produkuje. 

P.S. Jak się na dobro zespołu patrzy przez pryzmat interesu rodzinnego, to o jakimś grubym kompleksie świadczy. Pytanie kiedy z tego pokładu Marc Rizzo zlezie, a solówki produkować kolejna latorośl zacznie.

2 komentarze:

  1. Ostro pojechałeś ale masz 100% racji - Max zdziadział.... Śliniłem się na samą myśl o nowym albumie ale teraz mam na koncie kilka przesłuchań i w głowie nie zostało mi na razie nic oprócz paskudnego utworu na otwarcie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przykrością patrzę jak ikona w dziada się zamienia. :(

      Usuń

Drukuj