środa, 26 października 2016

Wołyń (2016) - Wojciech Smarzowski




To nie był zwykły seans, tylko dogłębnie wstrząsające świadectwo natury nienawiści opartej na poczuciu krzywdy i ślepej zemsty potęgowanej narodowościowymi fobiami wraz z politycznymi interesami. Przerażające doświadczenie w sferze emocjonalnej (którego byłem świadom i do którego myślałem że się przygotowałem, ale było to tylko złudzenie) gdzie spostrzeganie materii fabularnej w typowo kinematograficzny sposób nie miało absolutnie racji bytu. Stąd pisanie o kwestiach technicznych będzie rzeczą drugoplanową w stosunku do przesłania obrazu. Szczególnie, że z każdą minutą projekcji ma ono wymiar coraz bardziej uderzający w konstrukcję psychiczną widza, a sam kapitalny warsztat całej ekipy (bez najmniejszego wyjątku) to oczywiście poziom arcymistrzowski, nie ma dyskusji. Pozwolę sobie zauważyć, że ponad dwie godziny obserwowałem tak realistyczny i wiarygodny obraz ludzi i miejsc, jakbym przeniósł się do tych dramatycznych czasów i jakimś cudem patrzył na wydarzenia z perspektywy obserwatora – tak blisko, tak prawdziwie. Doprawdy pracy przy produkcji włożono masę i wykonano ją z niesamowitą pieczołowitością. Dostrzegając zatem ten walor warsztatowy i oddając mu należyty szacunek skupiam się jednak przede wszystkim na wymiarze ludzkim i na gorąco, tuż po opuszczeniu sali kinowej spisuję targające mną przemyślenia. Ich zatrzęsienie, a dominującym uczuciem jest niezgoda i pytanie w naturalnej złości formułowane, co jest kurwa z nami ludźmi nie tak, że w pewnych okolicznościach jesteśmy w stanie robić rzeczy tak okrutne? Czy nasza natura jest dziksza od tej zwierzęcej, a potencjał intelektualny wykorzystujemy wyłącznie do wymyślania metod krzywdzenia - skrajnie brutalnych, okrutnych, sadystycznych. Jak jesteśmy podatni na wszelką manipulację, jak nieodporni na wpływ zachowań grupowych i jaką chorą satysfakcję czerpiemy z przekonania o egoistycznej nieomylności. Bez znaczenia po jakiej stronie stoimy, czy jesteśmy architektami działań tłumu, czy może jedynie współodpowiedzialnymi, bezrefleksyjnymi wykonawcami woli głównych inżynierów. Zawsze towarzyszy temu nieznana innym gatunkom przyjemność z zadawania bólu, bez względu czy plujemy jadem i infekujemy zarazą, czy poddajemy się działaniu epidemii i toczymy pianę, wściekle, zaciekle. Cel to tylko kwestia przypadku, okoliczności i kontekstu – on się znajdzie, bo jest ona, trwa i nie popuszcza - ta cholerna zawiść. Dokąd nas te instynkty prowadzą historia nieraz pokazywała, a skutki tych działań zalewające nas uparcie morzem cierpienia. Nie otrzeźwiejemy, nie mam złudzeń, gdyż w przeważającej większości niestety każde kolejne pokolenie w wymiarze indywidualnym jak i gromadnym musi się zawzięcie uczyć na własnych błędach, a doświadczenia ojców, dziadów i pradziadów nie mają dla nich zasadniczo większego znaczenia. Koszty tego sprawdzania na własnej skórze gigantyczne w ujęciu wspólnotowym, mające ponadto charakter masowy, bo za błędy często garstki odpowiadają całe społeczności, a nawet społeczeństwa. Nie ma dla ludzkości nadziei, póki poklask wzbudzać będą ideologie szukające wrogów, a ludzie z otwartymi sercami zakrzykiwani przez rozjuszoną politycznie hołotę. Ten schemat jak na dłoni widoczny gdy wzrok skierujemy na społeczne i psychologiczne efekty samego kontaktu z filmem Smarzowskiego. Prostactwo pełne arogancji i ignorancji, nakręcane narodowościowym szowinizmem odbiera go po swojemu, zupełnie inaczej niż życzyłby sobie sam Smarzowski. Lecz to przecież nie jego wina, że zamiast szukać mostów odnajdą w nim kolejne dzielące mury. Smarzowski nie wartościuje i zachowuje mądrze odpowiednie proporcje, a prawidłowe odczytanie tych zabiegów nie wymaga przecież intelektualnego potencjału na niebotycznym poziomie. Nie chodzi więc chyba wyłącznie o inteligencję, tylko o coś więcej - poczucie niskiej samooceny, wzmacnianie znaczenia krzywdy, budowanie własnej wartości na bazie stygmatyzowania innych, a może potrzeby zaistnienia w tłumie i identyfikacji z jego hasłami? Mają te reakcje swoje przykre odbicie we współczesnych wydarzeniach, ale także kapitalną wartość socjologiczną i są dowodem, że pomimo tak wielu lekcji nadal człowiek jest dla drugiego człowieka największym zagrożeniem!

P.S. Cieszę się, że film o takiej tematyce zrobił właśnie Wojciech Smarzowski. Ktoś z taką erudycją i dojrzałością mentalną, a nie jakiś politycznie sterowany, ideologicznie zaciekły oszołom. Nie wiem, czy na ten temat odpowiednia pora – być może właśnie pora najwyższa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj