Zgłaszam
nieprzygotowanie, uderzam się mocno w pierś i ze wstydu nisko pochylam głowę.
Liczę na wyrozumiałość, bo tak orientuje się pół na pół we wczesnych
dokonaniach mistrza. Na marne usprawiedliwienie mam wyłącznie fakt, że
ogólnie maniera aktorska kina szczególnie tego powstałego do późnych lat
sześćdziesiątych od zawsze mi nie leżała, pozbawiając mnie pełnej przyjemności z
obcowania także z najbardziej cenionymi klasykami z tego okresu. Znam większość
z nich fragmentarycznie, bo upór telewizji publicznej dawał nieraz okazje do
zmierzenia się z nimi. Niestety wytrzymanie wszystkich rund ze przestylizowaną
klasycznie sceniczną teatralnością w moim przekonaniu graniczyło z cudem. Teraz
jednak zmotywowany okolicznościami, chcąc należny hołd wybitnemu reżyserowi
złożyć uparłem się że wczesny dorobek Andrzeja Wajdy zgłębię i na początek los
podsunął mi pod nos Popiół i diament. Zatem uprzejmie donoszę po odbytym w
skupieniu seansie (tak, w końcu się udało) co następuje. Rok 1958, czyli
głęboka komuna, a tu taka produkcja powstaje i zostaje przepuszczona przez sito
cenzury – zadziwiające, prawda? Jak się okazało, część towarzyszy z partyjnymi
legitymacjami, to byli ludzie nieprzemieleni doszczętnie przez propagandę, na
szczęście nie w pełni związani ideologicznymi przekonaniami z ówczesną linią –
a i nieco stopniało radykalne zaangażowanie twardogłowych po wydarzeniach z października roku 1956, pozwalając niestety na wyłącznie
chwilowe poluzowanie więzów. Sprzyjające okoliczności zatem Wajda z ekipą
wykorzystał sprytnie, by kontrowersyjne treści z wymaganym umiarkowanym
radykalizmem (wiem, że to oksymoron) ukazać. Zrobił to z faktograficzną precyzją i artystycznym
zacięciem, a przede wszystkim emocjonalną siłą. Z tych trzech składników
wielkie kino stworzył, a niebagatelna w tym zasługa całej plejady wybitnych
aktorskich indywidualności (zaprzeczam sobie/manierę doceniłem) na których
tle debiutujący w roli pierwszoplanowej Zbyszek Cybulski wypada jednocześnie
zadziwiająco barwnie i kontrastowo amatorsko. Chociaż posiadający odpowiednie
przygotowanie merytoryczne Cybulski to nie samouk, taki wyrwany z ulicy zwyczajny naturszczyk, to
jednak w sposobie gry zupełnie odmienny. Magia jego nie tkwi w klasycznie
ukształtowanym warsztacie, tylko w ogromnej wyobraźni i może przeładowanej
egzaltacją, ale trafiającej do serca emocjonalności. Nie są to przecież gesty jedynie
wystudiowane, a wynikające z jego natury i mentalności (tutaj spekuluję), stąd tak postrzegana postać Maćka
Chełmickiego może być odbierana jak wtłoczona w anturaż epoki nieco przekornie,
z premedytacją, by podkreślić jej istotną rolę. To ciekawe posunięcie, zapewne
mające na celu uwypuklenie kontrastu pomiędzy przedwojennym aktorskim
pokoleniem, a młodzieńczą finezją nowej fali, tłamszoną z uporem komunistycznym
marazmem - James Dean na miarę socjalistycznych możliwości? Tym sposobem Wajda genialnie
zarysował labilną dyferencję między romantycznym idealizmem, a dojrzałym pragmatyzmem, które
nie zawsze powiązane z wiekiem jednostki. Nadchodzący okres moralnej anomii to
czas z rodzącymi się karierami prostackich dygnitarzy, cynicznych
propagandzistów, zachłyśniętych możliwościami ideologicznych architektów,
oddanych sprawie dogmatycznych utopistów lub też (i to jest właśnie walor
filmów Wajdy) szlachetnych postaci, które jedynie w skomplikowanej historii zaplątane po stronie nieodpowiedniej się znalazły. W tym powojennym politycznym chaosie
nic nie jest jasne i oczywiste, wszystko zaś zawiłe i pokorę u wartościujących
wzbudzające. To obraz który nie jest bajeczką, w której prosty podział na zło i dobro dostarcza
łatwego utożsamiania się z postaciami, chociaż spostrzegany bez odpowiedniej
znajomości historii może być niestety zbyt dosłownie odebrany. To już jednak
nie wina Wajdy.
P.S. Dla pełnego kontekstu uzbroiłem się w wiedzę pochodząca od samego mistrza, który wielokrotnie z pasją opowiadał o historycznym tle powstania ekranizacji powieści Jerzego Andrzejewskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz