Cywilizacje szlag
trafił i człowiek na powrót musiał stać się zarówno prymitywnym łowcą, jak i potencjalną dla
łowców ofiarą. Ojciec z synem w drodze, podczas dramatycznej ucieczki, w walce
o przetrwanie. Po gigantycznym jebudu, w zrujnowanym nieprzyjaznym środowisku przyszło im walczyć o żywność i
stać się zarazem żywnością. Czy w takich warunkach jest jeszcze miejsce dla
fundamentalnych ludzkich odruchów? Jak w postapokaliptycznych okolicznościach
uratować dziecięcą niewinność? Czy jest to możliwe w czasach bezwzględnych,
gdzie aby przetrwać trzeba posuwać się do czynów ekstremalnych? Jak ocalić wreszcie kruche życie, kiedy człowiek stał się zwierzyną dla innych pozostałych przy życiu -
zdolnych do każdego barbarzyństwa by uniknąć śmierci? Mroczna wizja najbliżej
przyszłości w filmie specjalisty od brutalnego, lecz głębokiego w sens i treści kina. Tutaj permanentny lęk i przeszywający chłód robią kapitalną robotę, a zasługa najwyższa w zbudowaniu
klimatu beznadziei w użyciu palety opierającej się na brunatnych odcieniach i
doskonałej, niezwykle wiarygodnej charakteryzacji. Nasuwało mi się podczas
spóźnionego seansu jedno ewidentne porównanie, skojarzenie oczywiste z filmem który
zaledwie przed ponad dwunastoma miesiącami się pojawił i z miejsca stał się dla mnie numerem jeden
ubiegłego roku. Droga była jednak chronologicznie pierwsza i myślę, że jest równie dramatyczna,
lecz może bardziej okrutna, gdyż skupiona stricte na oddziaływaniu ekranowej przemocy. Natomiast obraz
który chcę przy okazji przytoczyć, mimo że także pozbawiony w fabule większej nadziei, to niesie ze
sobą mimo wszystko szczątkową wiarę w podstawowe ludzkie odruchy. Myślę że kinomaniacy szybko się zorientowali, iż fenomenalny Light of My Life mam na myśli - wielki
film przede wszystkim przez pryzmat reżyserski i aktorską kreację kapitalnego Casey'a Afflecka. Hillcoat zrobił film wyrazisty i sugestywny, lecz dopiero Affleck temat podniósł do rangi arcydzieła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz