sobota, 16 października 2021

Hiacynt (2021) - Piotr Domalewski

 


Oglądając drugi w tym roku film Piotra Domalewskiego, moje myśli biegły tylko na początku w stronę Czerwonego pająka Marcina Koszałki. Chociaż to obrazy traktujące o dwóch rożnych peerelowskich epokach, to łączy je podobnie gęsty klimat brunatno-szarej socrealistycznej rzeczywistości, spory udział zdjęć nocnych i kluczowy wątek kryminalny. Tak sobie jednak myślę, że chyba Koszałce lepiej to zabrnięcie w mrok totalny wyszło, nie odbierając też całkowicie Domalewskiemu wyczucia wizualnego - nawet jeśli Koszałka posiadał przewagę naturalną, bowiem to operator z wykształcenia, to przecież ten pierwszy miał za kamerą młodego Sobocińskiego, który jak już udowodnił, „oko” również posiada. Porzucę teraz tą znaczącą kwestię i daruje sobie analizę porównawczą, bo im głębiej w historię opartą na scenariuszu Marcina Ciastonia, tym mniej zbieżności i skoncentruję się na wrażeniach z tego, co obejrzałem teraz, a nie ma tym, co już mgła przeszłości zasłonić w sporym stopniu już zdążyła. Historia operacji „Hiacynt”, czyli działań Milicji Obywatelskiej wymierzonych w środowisko homoseksualne, przy bardzo zaangażowanej kontroli Służb Bezpieczeństwa. Dość swobodnie w scenariuszu akurat potraktowana, bo musiało być to przecież kino gatunkowe, a jak kryminał, to z tymi immanentnymi wpływami hollywoodzkich wzorców - nawet jeśli Warszawa, to nie Nowy Jork z lat siedemdziesiątych. :) Zatem finał mooocno naciągany, zwieńczony strzelaniną i walką, której szala zwycięstwa kilka razy przechyla się to na korzyść zła, to ostatecznie na stronę dobra. Sporo tropienia, trochę rodzinnych zależności i traum, do tego "przypadkowo" bohatera orientacja seksualna niezdecydowana, ale najwięcej chyba polityki w drabince kariery. Urabianie przez nie tylko perswadowanie - dla kariery porzucanie mrzonek o sprawiedliwości czy czymś, choć odrobinę szlachetnym, co do pracy w organach ścigania popycha. Dźwigaj k**** dyskomfort moralno-etyczny i po latach zobojętniania miej go głęboko gdzieś, bądź idź na zwarcie z systemem i tak rozj***** się (he he) o jego betonowe fundamenty i nieludzką znieczulicę. Ta produkcja ma swoje mocne strony i nie chciałbym, aby nieco drwiący ton sugerował inaczej, bo Domalewski ma dryg, ale opowiadać kryminalnych historii tak sprawnie jak historii rodzinnych jeszcze nie potrafi.

P.S. Tomasz Schuchardt, to jest ten aktor, który nie tylko u Domalewskiego, czyli w rolach grubych skurw***** genialnie się odnajduje. Jego podrasowane gabarytowo fizyczne oblicze i szczególnie obojętne, czy pełne politowania spojrzenie mordy sadystycznego zakapiora, to jest zawsze mocna aktorska argumentacja. Wspominam o człowieku, bo oprócz niego i może całkiem przekonujących, Tomasza Ziętka i Huberta Miłkowskiego, pozostała obsada tylko jest i ich ekranowa rola, co najwyżej historii nie przeszkadza, a niektóre wybory obsadowe (np: Ada Chlebicka - występ prawie na poziomie największych żenad rodzimego kina z pierwszej połowy lat 90-tych), wręcz właśnie płynność zaburzają i wiarygodność postaciom odbierają. Nie jest jednak tak, że to tylko Chlebickiej wina, bo wymienię tutaj jeszcze inną personę - jak myślę najsłabsze z drugiego planu zjawisko w osobie Sebastiana Stankiewicza. Po prostu wow - tak mu wyszło (nie)śmiesznie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj