Psychol Bundy ostatnio na topie w kinie, a jak coś zbytnio przez twórców filmów fabularnych i dokumentalnych jest wykorzystywane, to naturalnie lubi się przejeść i nawet jeśli jakość interpretacji tych sensacyjnych wydarzeń wokół sprawy Bundy'ego fachowa, to może przejść bez echa. No Man of God w reżyserii Amber Sealey jest typowym przykładem kina zrealizowanego bez większych zastrzeżeń warsztatowych, które ogląda się bez wysiłku w koniecznym skupieniu i z całkiem sporym zaangażowaniem, jednak pozbawione jest ono cech stanowiących o jego wyjątkowości, mimo iż historia posiada niewątpliwie bogaty potencjał filmowy. Nikt z twórców w najmniejszym stopniu filmu nie kładzie, bo jak donoszę reżyserka w pełni nad fabułą panuje, operator i montażysta skwapliwie korzystają z możliwości dramaturgicznego wyeksponowania mimicznej strony gry aktorskiej i bezkolizyjnie wmontowują zdjęcia pochodzące z telewizyjnych archiwaliów, a pomiędzy głównymi postaciami kameralnej konfrontacji odczuwamy istotną chemię. Jednakże poklepywanie po plecach ekipy kierowniczej oraz aktorów (zaskakująco dobry Elijah Wood i niezaskakująco dobry Luke Kirby) nie zmienia faktu, iż ogólnie to jest tylko dobrze, a materiał wyjściowy w postaci transkrypcji rozmów Teda Bundy'ego z agentem Billem Hagmaierem i ujawniane dzięki nim wstrząsające informacje odsłaniające nie tylko kulisy zbrodni ale przede wszystkim najbardziej fascynujące kwestie psychologiczne dotyczące stanu umysłu mordercy, nie są w tym przypadku w stanie zmusić do większych niż tylko ogólnych refleksji, związanych z możliwą skruchą zabójcy względem wyrządzonego cierpienia ofiar i ich rodzin, jak i stanem moralnych społeczeństwa, oczekującego rzecz oczywista sprawiedliwości w postaci zemsty, ale co zatrważające, krwawej zemsty z festynowym obliczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz