wtorek, 19 października 2021

Cry Macho (2021) - Clint Eastwood

 

Zużyty Eastwood gra zużytego Eastwooda, w filmie naturalnie o zużytym Eastwoodzie. ;) Bo mamy rok 2021 i Clint ma już chyba ze sto lat, a gra, kręci i kręcić nie ma zamiaru przestać, choć w jego obecnej kondycji fizycznej i z nie tylko od zaawansowanego wieku zależnym podejściem do filmowej materii, to wyłącznie retromania postępująca. Dlatego jest do bólu klasycznie, jakby naprawdę był przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych i gdyby tylko jeszcze ziarno w obrazie było grubsze i dźwięk dla epoki charakterystyczny, to można by bez przesady uwierzyć, iż Eastwood do roli przez zabiegi charakteryzatorki postarzony. Klimat i temat "Kraj macio", to takie flaki z olejem i bigos w jednym garze, bowiem nużąca narracja opowiada o skomplikowanych relacjach pomiędzy kilkoma bohaterami. Wygląda też na to że leciwy scenariusz (podobno już dawno chciał go zrealizować) nie był nawet przez te wieki na potrzeby nowych czasów podrasowany i chyba to prawidłowa decyzja, bo inaczej zamiast w miarę spójnej historii z atmosferą wręcz prosto z westernu, dostalibyśmy coś na kształt uwspółcześnianiem histerycznie ratowanego zakalca. A tak to faktycznie wieje nudą, ale też potrafi zauroczyć ospałym kolorytem i dzięki temu, ta w charakterystycznym stylu ciepła opowieść o dawno już nieaktualnym świecie, w którym dwa rożne mentalnie życia się spotykają jest zdolna skutecznie przeniknąć do serca widza. Największy twardziel kina (kina sprzed mnóstwa już lat), jest dzisiaj ckliwy, nostalgiczny, sentymentalny i potwornie wtórny oraz już nie tak jak w latach swojej największej reżyserskiej dojrzałości przenikliwy i poruszający, ale jednego (a może drugiego i trzeciego jeszcze) to on bez względu na wszystko nie zatracił. Nie zatracił hipnotyzującego uroku i wartościowego spojrzenia oraz nie odebrał mi radości po raz enty usłyszenia sarkastycznych komentarzy cedzonych pod nosem - za co powyżej wymienione (bez względu na każdą drobną niedoskonałość) kocham tego dziadziusia. 

P.S. Zauważyć muszę, skomentować nie omieszkam. Uwaga! Ten chód Clinta, rodem z animowanych filmów o Lucky Lucku. Jeślibym siedział w siodle, to bym spadł z tego konia na którym ono zarzucone. Takie to groteskowe. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj