wtorek, 12 października 2021

Wesele (2021) - Wojciech Smarzowski

 



Zaskakująco szybko przegryzłem się z głównym wstrząsającym tematem, mimo  jest on przecież potwornie ciężki, a cały ogrom w rzeczywistości względnie marginalnych wątków wokół niego poupychanych, skutecznie od fundamentalnego problemu odciąga uwagę. Tyle że jeśli widz świadomy, dojrzały, inaczej na werbalne efekty "pirotechniczne" uodporniony i przede wszystkim klapek na oczach pozbawiony, to bez problemu uwagę na istocie problematyki skupić potrafi (raz - historia lubi się powtarzać, dwa - "były dwie stodoły - w jednej palono Żydów, w drugiej ukrywano" i trzy - miłość wszystko zmienia) i te wszystkie niemal memiczne wycieczki potraktuje jako zło konieczne charakterystycznej smarzowszczyzny. Niemniej jednak nie oszczędzę reżysera, bo ganić za te efektowne prostactwa gęsto poupychane w zasadniczo oryginalnym scenariuszu się należy i nie mam ochoty nawet przez moment ekwilibrystycznie się zastanawiać, nad usprawiedliwieniem ich bytności w obrazie, który rozdrapuje to co bolesne i konfrontuje z tym co haniebne. Przez te banały niestety, brutalna, w sensie prosto w ślepia kierowana smarzowszczyzna, stała się (przy odrobinie dobrej woli recenzenta) tylko pseudoartystowską "szumowszczyzną", albo bez dobrej woli, dokładnie i dosadnie najgorszej jakości toporną "vegawszczyzną", odbierającą uznanemu twórcy chyba rozum, a na pewno instynkt i wyczucie. Przeszarżowanie w segmencie powierzchownego wyliczania bodaj wszystkich polskich przywar, stało się niestety powielaniem wszelkich możliwych stereotypów, które znamy i nie trzeba nam  tak prostacko pod nos ich podsuwać, by w tym lustrze dostrzec to, co jest tak silnie w polskiej mentalności stadnej zakorzenione. Bo każdy z nas to wie jak działa statystyka i że na procent szlachetności przypada podobny procent podłości - by równowaga w przyrodzie została zachowana. Dlategoż bazująca na analogiach opowieść/ostrzeżenie przed manipulacjami emocjami i przed mową nienawiści, jaką niewątpliwie Wesele stanowi, w takim układzie niestety się nie skleja - jest paradoksalnie chaotyczna i przewidywalna, a powód fundamentalny leży właśnie tam, gdzie Smarzowski bez opamiętania i nieudolnie fabularnie próbuje konfrontować tragedię z farsą. Taki zabieg niesie praktycznie doświadczone ryzyko,  właściwie dwa osobne filmy (Róża/Wołyń i Wesele z  domieszką każdej jego pozostałej produkcji) nawzajem się torpedują - raz rozmywając wstrząsającą dramaturgię, dwa nobilitując groteskowy humor. Wiedząc oczywiście iż taki był ogólnie pomysł zawarty w scenariuszu, to myślę jednak że koncepcja nie zakładała, iż stylistyczne różnice tak mocno będą przeszkadzały w zaangażowanym odbiorze obrazu, który w moim odczuciu zamiast mocno we mnie rezonować, tak kuriozalnie problematykę antysemityzmu, ksenofobii, homofobii i dalej alkoholizmu, hipokryzji, pazerności, krętactwa, degeneracji, mściwości i wreszcie pospolitej nienawiści uwspółcześniając, zwyczajnie ją na poziomie histerii upolitycznia. Niezwykle ważne słowa uratowanego z holokaustu aktora toną wówczas w przypływie srogich sucharów, a zawarte w nich przekonanie że nic nie jest ani kruczo-czarne, ani śnieżno-białe pozostaje w pamięci bardziej jako skojarzenie z finalną oceną pracy reżysera, niż odniesieniem do skomplikowanej historii narodu. Rozumiejąc jednakże frustracje i bieżące obawy Smarzowskiego, nie rozumiem dlaczego wszystkiego jest tu pod korek, bo gdy opanowuje słowotok czy wręcz irytujący świński kwik, film staje się naprawdę poruszający, a głos jego twórcy zrozumiale przejęty. Koniec! To by było bardzo pokrótce wszystko - bez głębszego wchodzenia w szczegóły czy oceniania równie jak jakość filmu nierównego aktorstwa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj