czwartek, 7 października 2021

Three Days of the Condor / Trzy dni Kondora (1975) - Sydney Pollack

 

Mocna klasyka gatunku, a nawet silna pozycja pośród klasyków kina w sensie całościowego, ponad stuletniego dorobku X muzy. Na potwierdzenie mam pytanie - kto z elementarną wiedzą z zakresu filmu popularnego Trzy dni Kondora nie zna? I nie widzę rąk w górze. ;) Nie znają wyłącznie współcześni smarkacze, znają natomiast obowiązkowo smarkacze sprzed trzech dekad, bo często w TV leciało i się oglądało z zapartym tchem i na wysokim poziomie zaangażowania i ekscytacji. Szpiegowska intryga, sensacyjne tempo, doskonale aktorstwo i jeszcze wówczas fajerwerki analogowe, a nie te cyfrowo kiczowate akcje z efektami specjalnymi, które korodują szybciej od nieocynkowanej stali pod wpływem jesienno-zimowych warunków atmosferycznych. Tak się już kina wysokich obrotów rzecz jasna nie robi, bo kinematografia przez te minione od tamtej pory lata przeszła już kilka kolejnych rewolucji technologicznych i jeśli coś jest dzisiaj kinem sensacyjnym, to musi być koniecznie jak najbardziej efektowne wizualnie, a efektywność fabuły to już kwestia dalszoplanowa. Dlatego bardzo rzadko obecnie wchodzę w dzisiejsze akcyjniaki, a jak już próbuję się z  gatunkiem mierzyć, to tylko z tymi tytułami bardzo selektywnie przebranymi. Wolę częściej luknąć jakiegoś staruszka i przenieść się w czasie, zdając sobie doskonale sprawę, że jakieś braki techniczne rzucą się w ślepia. Zdjęcia oczywiście będą mniej dynamiczne, panoramy tylko ze śmigłowców i (co nie zawsze fajne) taśma filmowa użyta znacznie mniej wyraźna od cyfry - z archaicznie uroczym grubym ziarnem (co często najfajniejsze). :) Zanim postawię kropkę, skupię się jeszcze bez rozpraszania uwagi (na jak bezceremonialnie powyżej stwierdziłem) rzeczy obecnie mało istotnej - na samej historii będącej w "starym" sensacyjnym kinie sednem, albo chociaż równoprawnym walorem wciągającego filmu. Szpiedzy tkwiący w skomplikowanych w politycznych układach, służby specjalne wykorzystywane do doraźnych celów – czyli inaczej kasa i władza, albo władza i kasa. Globalne wpływy i międzynarodowe intrygi, a wplątany w nie zafiksowany na literaturze zwykły gryzipiórek z taką uroczą blond czuprynką i uśmiechem słonecznym. Robert Redford był wówczas na aktorskim szczycie i tuż przed równie bogatą karierą reżyserską. Każdy (no chyba) człowieka zna, a jak ktoś nie trybi o kim ja tu teraz w tonie odrobinę żartobliwym ale z niekłamanego szacunkiem dla dorobku, to podtrzymując ton nie do końca poważny napiszę, że to taki estetycznie bliźniaczy Brad Pitt - tylko plus trzy dekady wieku więcej. Znakomity aktor i wyborny reżyser, któremu pewnie kilka razy delikatnie noga się o ambicje potknęła, ale przez pryzmat całej kariery spoglądając, nie ma uzasadnionego powodu by czepiać się słabości, a rozpływać się należy w zachwytach nad tym czemu absolutnie wysokiej jakości nie zabrakło. Trzy dni Kondora (w reżyserii no cholera wiadomo kogo :)), to w kategorii inteligentna rozrywka, tudzież niegłupie kino popularne, czyste złoto bez ograniczonego terminu przydatności. Choć smarkacze mogą mieć zupełnie inne zdanie, więc po prostu trzeba dać im czasu aby dojrzeli do właściwych opinii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj