wtorek, 29 kwietnia 2014

The Big Lebowski (1998) - Joel Coen




To ten rodzaj poczucia humoru i estetyki przez Coenów firmowany,  co mnie nie do końca pociąga, znaczy wolę więcej surowizny, mięcha w brutalnej intelektualnej oprawie. Dlatego w towarzystwie No Country for Old Men czy Fargo zdecydowanie lepiej się odnajduje, a oglądając między innymi The Hudsucker Proxy czy opowieść o "kolesiu" niezrozumiały, zagubiony wyraz twarzy mam. Nie trybie o co, po co i dlaczego taka wizualizacja! :) Zdecydowanie wolę braci w tej bardziej dusznej, twardej konwencji, niż z tym specyficznym usposobieniem na pierwszym planie. Stąd zaznaczam, że widziałem, nie zasnąłem i zdaje sobie sprawę z kontrastowego wykorzystania psychicznie niezrównoważonego weterana i odjechanego hippisa - zakamuflowania w treści wielu istotnych wątków i odniesień do amerykańskiej mentalności. Ja to wszystko widzę i aktorskim warsztatem Goodmana i Bridgesa jestem usatysfakcjonowany. Nie rozumiem jednak za cholerę takiej konwencji i myślę, że szans brak by nagły zwrot w tym temacie nastąpił. Możecie twierdzić, że jestem ograniczony, może to i prawda, ale nieszczerości i pozerki mi nie wmówicie.

P.S. Jedno mi się podobało i ekstremalnie intensywnie mi na gębę uśmiech wbiło – scena z rozsypaniem prochów Donny'ego. Rechotałem szalenie i nawet na samo wspomnienie śmieje się do łez. Jak mi cholera jednak niewiele potrzeba. ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj