To
ten rodzaj poczucia humoru i estetyki przez Coenów firmowany, co mnie nie do końca pociąga, znaczy wolę
więcej surowizny, mięcha w brutalnej intelektualnej oprawie. Dlatego w
towarzystwie No Country for Old Men czy Fargo zdecydowanie lepiej się
odnajduje, a oglądając między innymi The Hudsucker Proxy czy opowieść o "kolesiu" niezrozumiały, zagubiony wyraz twarzy mam. Nie trybie o co, po co i dlaczego taka
wizualizacja! :) Zdecydowanie wolę braci w tej bardziej dusznej, twardej konwencji,
niż z tym specyficznym usposobieniem na pierwszym planie. Stąd zaznaczam, że
widziałem, nie zasnąłem i zdaje sobie sprawę z kontrastowego wykorzystania
psychicznie niezrównoważonego weterana i odjechanego hippisa - zakamuflowania w
treści wielu istotnych wątków i odniesień do amerykańskiej mentalności. Ja to
wszystko widzę i aktorskim warsztatem Goodmana i Bridgesa jestem
usatysfakcjonowany. Nie rozumiem jednak za cholerę takiej konwencji i myślę, że
szans brak by nagły zwrot w tym temacie nastąpił. Możecie twierdzić, że jestem
ograniczony, może to i prawda, ale nieszczerości i pozerki mi nie wmówicie.
P.S.
Jedno mi się podobało i ekstremalnie intensywnie mi na gębę uśmiech wbiło –
scena z rozsypaniem prochów Donny'ego. Rechotałem szalenie i nawet na samo
wspomnienie śmieje się do łez. Jak mi cholera jednak niewiele potrzeba. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz