czwartek, 17 kwietnia 2014

The Counselor / Adwokat (2013) - Ridley Scott




Ridley Scott to już niemalże instytucja w hollywoodzkim światku, którego produkcje pomimo czasem mniejszych innym razem odrobinę poważniejszych potknięć poniżej pewnego względnie wysokiego poziomu nie schodzą. Dodatkowo obsada z Fassbenderem, ostatnimi czasy dynamicznie wschodzącą gwiazdą i Bardemem, człowiekiem o tysiącu przekonujących twarzy, mimo dość chłodnych opinii recenzenckich mnie akurat apetytu narobiła. Nie kierując się zatem uprzedzeniami o pismaczej genezie do seansu z Adwokatem zasiadłem! Już wnioski idą, refleksje na ekran się przelewają. ;) Zbudował Scott koncept na bazie specyficznej literackiej maniery Cormaca McCarthy'ego, a że ja bezwzględnie oddanym fanem scenariuszy Sunset Limited i  No Country for Old Men toż gadki z ekranu dobiegające wkręcić mnie zdołały. Bazą dialogi rozbudowane, elokwentne z nutką dekadencji i w formie wyrafinowane. Bez wybuchowej natury, za to z pulsującym głęboko pod powierzchnią treści napięciem. To zarzut w przekonaniu moim o słowotoku rozwleczonym przeroście podważa, a że dobry dramat kryminalny obejść się może bez setek dynamicznych pościgów, strzelaniny co kilka minut i spływającej hektolitrami krwi, gdy zagadka precyzyjną strategią wciąga, nie muszę przekonywać. Mnie porwały filozoficzne deliberacje z ust bossów karteli płynące, refleksje cynicznych twardzieli nastawione na efektowne wrażenie. Świat interesów, działań nakierowanych wyłącznie na szmal i władzę - luksus, elitarni cwaniacy, bezwzględni dranie u stóp których świat pada. I wśród tych autentycznych grubych ryb, ten co o sobie takie przekonanie zdołał nabyć, zapomniał jednak, że z rekinami pływając pamiętać trzeba by ci główki nie upierdoliły, bo akurat zgłodniały. Szczerze to miałem przez chwile pewne wątpliwości, po części mieszane odczucia, że zbyt naciągany i w ogólności pretensjonalny po trosze - one zniknęły kiedy przez dłuższy czas spokoju mi nie dawał. Seans dobiegł końca, a treść ze mną została i z pewnością już niebawem do powtórnej konfrontacji mnie zmusi. Jest w niej coś czego nie dostrzegam, czego do końca nie rozumiem, a taka sytuacja zawsze intrygującą, niemal jak Malkina, ta femme fatale tak wybornie przez Cameron Diaz zagrana.

P.S. Istna galaktyka pierwszoplanowych postaci hollywoodzkiej fabryki marzeń nie pozwala w tekście pominąć jeszcze istotnych ról Penélope Cruz, Brada Pitta, epizodycznych Bruno Ganza czy Rubéna Bladesa - kapitalna scena o naturze filozoficznej. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj