Głos
Warella Dane’a z pewnymi początkowymi oporami do mojej subiektywnej elity
wokalnej się wkręcał. Ta charakterystyczna maniera jednocześnie równie intrygująca, co
nieznośnie irytująco drażliwa, początkowo mi się zdawała. Szczęśliwie dojrzałem
merytorycznie ;) by jej nietuzinkowy walor docenić i z tej platformy inicjacyjnej w muzyczną zawartość
albumów nazwą Nevermore firmowaną zostać wkręconym. A zacząłem swoją przygodę
tak na serio dopiero od Dead Heart in a Dead World co wydaje się było fartownym
wyborem. To najbardziej komercyjnie czy przystępnie skrojony krążek grupy –
jeśli w ogóle uznanie jakiegokolwiek dokonania tych amerykańców można by mianem
łatwego w odbiorze określić. Oczywiście zupełnie to dźwięki niestosowne dla
pospolitego zjadacza świeżutkiego pieczywa polecanego w telewizji śniadaniowej
przez lanserskiego dietetyka. :) Ja jednak znając już dokładnie
dyskografie ekipy Dane’a z pełną świadomością najbardziej lekkostrawnym album z
2000 roku mogę nazwać. Fundamentem tej tezy przede wszystkim najbardziej
harmoniczne struktury, przebojowe wątki i czyściutkie, niemalże sterylne
brzmienie. Ono zarówno wadą jak i zaletą, bo oto po Dreaming Neon Black
nieznośnie niestety pogłosem położonym (chyba, że to efekt mojego stereo ;) ) martwe
serce w martwym świecie tak rozkosznie zmysły welurowym dźwiękiem pieści. Na niekorzyść
tu jednakże ten wygładzony szlif także wpływa, bo przynosząc klarowną formę sporo
z drapieżności zostało utracone. Szczęśliwie kompozycje mimo, że ugrzecznione
nadal sporo jadu posiadają i kąsać nadal skutecznie potrafią. To walor dla tego
albumu kluczowy, że świetne aranże perfekcyjnie ożeniły wielowymiarowe pasaże
maestrii, pełne harmonii frazy z jadowitym charakterem rzemiosła Loomisa i
Dane’a. Efekt daje sporą satysfakcje i chociaż nie jest to w moim przekonaniu
najlepsze dokonanie formacji to swoją specyficzną istotą na stałe zagościł
wśród moich ulubionych krążków. Często do niego wracam i nie zapowiada się by
tendencja ta została porzucona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz