Satellite
Beaver sprawnie w Sunnate się przepoczwarzył i pełnowymiarowym debiutem uderza.
Miażdży, bo dźwięk w takich rejestrach spreparowany, że kolumny moje buchają
mocą potworną. Niestety coś za coś, gdyż ten bardzo nisko ukręcony sound traci
na selektywności, a wrażenia w konfrontacji z innymi produkcjami z tej niszy gatunkowej
budzą w moim odczuciu mieszane odczucia. Buczy, huczy, rzęzi, trzeszczy ale i bezlitośnie męczy tą zbitą w ciężki monolit manierą, nudzi monotonnym
jednowymiarowym szlifem kompozycji. I tutaj mój największy zarzut wobec
Climbing the Colossus tkwi, bo gdy The Last Bow w swoim programie zawierało zarówno
numery energetyczne, żwawe, takie rzekłbym nawet rock’n’rollowym sznytem
muśnięte, jak i te betonowe kolosy to debiut sprowadzony jedynie do płynących
wolnym nurtem, rozwijających wątki z progresywnym zacięciem, zapętlanych obsesyjnie wielominutowych
kompozycji, systematycznie klimatycznymi miniaturami poprzeplatanych. One programowo szorstkie, ale w strukturze niemal sobie bliźniacze. Stąd te ponad trzy kwadranse z pierwszym albumem Sunnaty pomimo w ogólności bardzo
pozytywnego wrażenia, dosyć jednostajnym, a przez co względnie mało odkrywczym jest
doświadczeniem. Czuje się zmęczony kiedy ostatnia kompozycja wybrzmiewa, a nie
tego oczekiwałem, bo zwyczajnie mini Satellite Beaver u końca swego ogromny
apetyt na więcej wzbudzał - automatycznie do powtórnego odsłuchu zachęcając.
Climbing the Colossus takiego automatyzmu nie powoduje i analizując szerzej
powód takiego stanu rzeczy, widzę go w tym transowym, zapętlonym w wygrywanych
motywach charakterze. Kiedy The Last Bow był krążkiem ekstrawertycznym to Climbing the
Colossus swoistym autyzmem jest obarczony. Odjechali Panowie muzycy w swój wewnętrzny
świat, zatracili się w nim, trwoniąc tym samym jeden z istotnych własnych
walorów. To przykre i po trosze rozczarowujące – czekając na klejnot, jedynie bardzo dobry rzemieślniczy produkt otrzymałem, oczekując zjawiska, sztampą
muszę się zadowolić. Ona jednakowoż na tyle atrakcyjna, że zapewne jeszcze nie
raz album ten będę katował, ma albowiem w sobie ten przyciągający pierwiastek - gdzieś tam bez użycia egzotycznych instrumentów, mantryczny charakter w tle
pulsuje. Może jednak to tylko moje takie odczucie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz