sobota, 12 kwietnia 2014

Sunnata - Climbing the Colossus (2014)




Satellite Beaver sprawnie w Sunnate się przepoczwarzył i pełnowymiarowym debiutem uderza. Miażdży, bo dźwięk w takich rejestrach spreparowany, że kolumny moje buchają mocą potworną. Niestety coś za coś, gdyż ten bardzo nisko ukręcony sound traci na selektywności, a wrażenia w konfrontacji z innymi produkcjami z tej niszy gatunkowej budzą w moim odczuciu mieszane odczucia. Buczy, huczy, rzęzi, trzeszczy ale i bezlitośnie męczy tą zbitą w ciężki monolit manierą, nudzi monotonnym jednowymiarowym szlifem kompozycji. I tutaj mój największy zarzut wobec Climbing the Colossus tkwi, bo gdy The Last Bow w swoim programie zawierało zarówno numery energetyczne, żwawe, takie rzekłbym nawet rock’n’rollowym sznytem muśnięte, jak i te betonowe kolosy to debiut sprowadzony jedynie do płynących wolnym nurtem, rozwijających wątki z progresywnym zacięciem, zapętlanych obsesyjnie wielominutowych kompozycji, systematycznie klimatycznymi miniaturami poprzeplatanych. One programowo szorstkie,  ale w strukturze niemal sobie bliźniacze. Stąd te ponad trzy kwadranse z pierwszym albumem Sunnaty pomimo w ogólności bardzo pozytywnego wrażenia, dosyć jednostajnym, a przez co względnie mało odkrywczym jest doświadczeniem. Czuje się zmęczony kiedy ostatnia kompozycja wybrzmiewa, a nie tego oczekiwałem, bo zwyczajnie mini Satellite Beaver u końca swego ogromny apetyt na więcej wzbudzał - automatycznie do powtórnego odsłuchu zachęcając. Climbing the Colossus takiego automatyzmu nie powoduje i analizując szerzej powód takiego stanu rzeczy, widzę go w tym transowym, zapętlonym w wygrywanych motywach charakterze. Kiedy The Last Bow był krążkiem ekstrawertycznym to Climbing the Colossus swoistym autyzmem jest obarczony. Odjechali Panowie muzycy w swój wewnętrzny świat, zatracili się w nim, trwoniąc tym samym jeden z istotnych własnych walorów. To przykre i po trosze rozczarowujące – czekając na klejnot, jedynie bardzo dobry rzemieślniczy produkt otrzymałem, oczekując zjawiska, sztampą muszę się zadowolić. Ona jednakowoż na tyle atrakcyjna, że zapewne jeszcze nie raz album ten będę katował, ma albowiem w sobie ten przyciągający pierwiastek - gdzieś tam bez użycia egzotycznych instrumentów, mantryczny charakter w tle pulsuje. Może jednak to tylko moje takie odczucie. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj