W
duecie swoistym te produkcje Polańskiego odnajduje i nie mam tu na myśli tematyki którą widza w zainteresowaniu przed ekranem utrzymują, a pewnej bardzo
bliźniaczej formy, w jaką indywidualne historie są spięte. Bowiem główni bohaterowie
to kalki niemal, a ich przygody podobnym tokiem są prowadzone tyle, że w
przypadku przejść Deana Corso mistycyzm w roli głównej, a Pan Widmo w politycznej intrydze zatopiony.
Tutaj Johnny Deep i Ewan McGregor w pełne tajemniczej aury zagadki za pośrednictwem wykonywanego
zawodu zostają wplątani, a ja zaintrygowany przebiegiem akcji krok w krok za
nimi podążam, by w finale oczywiście nagrodę w postaci zakamuflowanego
rozwiązania otrzymać. Po drodze Polański serwuje obficie wszelkie swoje
sztuczki już w okrzepłej postaci od Frantica tak dobrze znane. Jest skomplikowany sekret, zmowa i
gierki wokół bohatera rozgrywane. Systematycznie, powoli odkrywane karty,
odwracanie uwagi od sedna, kamuflowanie i mylenie tropów. Trochę zaskoczeń,
napięcie zarówno akcją jak i przede wszystkim czarowną muzyką kreowane. Świetnie do
charakteru dobrane pejzaże, miejsca jak i zdjęcia kolorystyką kapitaną ozdobione, odpowiednio
odcieniami sepii czy szarości dopieszczone. Ta charakterystyczna maniera reżyserska
z jakąkolwiek inną nie da się pomylić, ona niczym odbicie linii papilarnych. W
powyższych obrazach tak silnie to piętno i dar zarazem odbite, że cieszą one
jak i nudzić mogą równie skutecznie. Szczęśliwie ja taki przewidywalny szlif
Polańskiego uwielbiam i jeżeli tylko mistrz poczuje chęć kontynuacji takiej
formy narracji, to w mojej osobie na oddanego widza może liczyć. Nie dziw się
czytający te wywody, że ja taki schemat wielbię – nie przypadkiem chyba fanem
przygód Poirota i Marple jestem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz