czwartek, 3 kwietnia 2014

Alice in Chains - Black Gives Way to Blue (2009)




Jaką ja miłością szczerą darze tak udane powroty moich faworytów sprzed lat. Jak szeroki uśmiech mi one na buźkę wbijają, ileż radości dostarczają i przekonania, że nie wszystko jeszcze stracone. :) Szczęśliwie ostatnimi czasy kilka takich kapitalnych ponownych przyjść w chwale zaliczyłem i jedynie brak wśród nich z utęsknieniem i coraz lichszą nadzieją oczekiwanych geniuszy z Faith No More ten nastrój pełnej euforii zakłóca. Jednak, że ja takim niepoprawnym optymistą wciąż pozostaje, zatem wiem, iż nadejdzie wkrótce taki dzień co studyjnie ten wyjątkowy band wskrzesi! Pomarzyłem sobie, ale do rzeczywistości czas wracać. :) Fartownie ona równie atrakcyjna co świat  fantazji, wzbogacona dzięki działaniom Jerry’ego Cantrella o wspaniały hołd dla ikonicznych dzieł z przeszłości. Dostarczył mi bowiem mistrz w roku 2009 zestaw jedenastu świetnych nowych numerów pod zbiorczym szyldem Black Gives Way to Blue funkcjonujących. Wśród nich kilka pereł niezwykłym blaskiem lśni, a przyjemność z konfrontacji z przykładowo Last of My Kind czy A Looking in View to doświadczenie niemal o mistycznej proweniencji. Wiem podniecam się ogromnie, ale już od początku ten album tak intensywnie na mnie działał, a siła jego jeszcze większa dziś, kiedy okrzepł i wymiaru kultowego w moich oczach nabrał. Powód takiego stanu rzeczy w kapitalnym odnalezieniu magii, jaka Facelift czy Dirt w swoim czasie towarzyszyła, mimo przeszkód oczywistych związanych z brakiem Staley’a idealnie w ramy firmowej muzycznej konwencji głos tak bliźniaczy jego porywającym zawodzeniom odnajdując. Dźwięki Black Gives Way to Blue wypełniające tak szlachetnie prowadzone - charakterystycznie mozolne, przygnębiająco ciężkie i jednocześnie zwiewnie finezyjne, iż owładnięty tym fenomenem spisek jakowy węszyć poczynam. Czy aby Cantrell jakiego cyrografu z jego mrocznością nie parafował, a jego finałem tragedia równa zejściu Layne’a nie będzie? Nie wiem, nie znam się na igraszkach z diabłem, zakładam jeno, iż takie układy z Panem w nieskończoność efektów diabelnie cudownych przynosić nie mogą. Dziś z perspektywy drugiego już po powrocie albumu, wiem z pewnością, że ten krwią zapewne spisany kontrakt już na kolejny album został przedłużony. Nadzieje na koniec wyrażę, co by jeszcze wkrótce, chociaż jedną równie ekstatyczną propozycją dźwiękową Amerykanie zechcieli mnie zaszczycić, zanim zobowiązanie wobec Jego będzie musiało być wykonane. Gdyby do realizacji trzeciego albumu Cantrell podżyrowania potrzebował, jestem w stanie poniekąd tą ofiarę ponieść. ;) Nic do stracenia i tak przede mną bramy raju pewnie zamknięte - Święty Piotruś czy jak mu tam klucze by mi otworzyć to mityczne miejsce zgubił. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj