W
samym środku smakowitego retro rockowego trendu w moje łapska Warp Riders, The
Sword wpadło i od startu do siebie skutecznie przekonało. Bo oto przewidywalna do
bólu klasyczna gitarowa koncepcja, gdzie podstawą na wszelkie sposoby
przerobione klisze, pewną nową jakość otrzymała. Nią klimat szczególny, czego
dowodem tematyka fantasy jaka w tekstowej materii zawarta i tak intensywnie w
teledyskach przemycana. Ta na wpół magiczna, szamańska po trosze wizja przygód
do złudzenia z obrazami tak popularnymi w kinie w latach osiemdziesiątych mi
się kojarzy – rozumiecie, superbohater, wojownik postawny Conan, a z innej
mańki mściciel Mad Max, czy baśniowy Willow. Jest zatem podczas kontaktu z tymi
dźwiękami specyficzny odjazd w te rejony, gdzie surowy brud, brutalna przemoc w
komitywie z magią i romantycznym na swój sposób nastrojem koegzystuje. Dojrzały
ze mnie chłop, a takie infantylne, niskich lotów pop kulturalne skojarzenia mi
się nasuwają, a co gorsze w zwidach półsennych siebie widzę, jak przy tło
wypełniających numerach The Sword na rumaku szerokie pustkowia pokonuje, w
kniei się na noc zaszywam lub też swoim zdezelowanym, acz wiernym pojazdem
kosmicznym galaktyki pokonuje. Mam misje do wykonania! Z pełną pasji werwą będę
świat z mend wszelkich oczyszczał i naturalny takim dokonaniom podziw pośród
bezbronnych niewiast wzbudzał. :) Ok, rzucam to co biorę! :) ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz