niedziela, 13 kwietnia 2014

Wolfmother - New Crown (2014)




Pan Stockdale to już przypadkiem natury klinicznej zaczyna się jawić, gdyż posunięcia jego ostatnimi czasy pełne niezdecydowania lub nawet chaosu o obłędu znamionach. Tak to więc rozwiązuje Wolfmother, kilka dni później reaktywuje, w międzyczasie zapowiadając solowy album, wypuszczając go na rynek by w kilka miesięcy po tym debiucie z zaskoczenia całkowitego wydać trzeci album macierzystej formacji. Kto za gościem trafi? Pewnie jedynie niewielu szaleńczo oddanych fanów, bo to co światło dzienne ujrzało pod zbiorczym tytułem New Crown, w żadnym stopniu nie jest w stanie dorównać klasie materiałom poprzednim. Ja na New Crown nie znajduje jakiegokolwiek numeru, który mógłby stanąć w konkury z kompozycjami z Cosmic Egg. Taka surowa ocena związana z wrażeniem, jakie przez cały album kołacze mi się w głowie, że ten album zrobiony dla jaj lub na złość tym wszystkim, którzy tak zajadle warczeli po porzuceniu szyldu Wolfmother. Innych wytłumaczeń brak, gdyż w tym chaotycznym tyglu miejsce znalazły wielorakie inspiracje rockowej tradycji potraktowane bez należnego im szacunku. Tak odbieram niechlujne aranżacje tylko w przypływie dobrej woli surowymi określane, wokalne popisy często nie do zniesienia, fałszem wokalnej ekspresji przesiąknięte. Nie daje rady, uszy cierpią, zęby bolą jak sternik tego tonącego okrętu wyje niemiłosiernie. I nie myślcie, że ja nie rozumiem archaicznego bezpośredniego rocka! Z mojej jednak subiektywnej oczywiście perspektywy każdy, kto w tym krążku odnajdzie wartościowe odniesienie do chlubnej tradycji da się nabrać aroganckiej naturze beztroskiego Australijczyka. Czyżby miał nosa Mike Patton – wtajemniczeni wiedzą co mam na myśli. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj