Niczego porywająco oryginalnego w temacie Pięknego umysłu nie
wymyślę, a że to produkcja tak hollywoodzko modelowa (w pozytywnym znaczeniu),
w taki też szablonowy sposób kilka zdań po kolejnym seansie spiszę. Największym
życiowym sukcesem pokonanie własnej ułomności i takiego czynu John Nash
dokonał, przy okazji zdobywając uznanie świata nauki swoimi wybitnymi
osiągnięciami. Sam jednak byłby bezsilny wobec destrukcyjnej mocy schizofrenii
i tu role niebagatelną kobieta jego życia odegrała. Będąc wyrozumiałą,
troskliwą, a zarazem konsekwentnie oddaną prawdziwą głęboką miłością się
wykazała. Wspierany przez rodzinę i przyjaciół genialny umysł, nękany permanentnym
zaburzeniem drogę przez mękę przeszedłszy na szczyt zdołał się wspiąć, a
prestiż i uznanie jakie zdobył, bezcenne. Poruszająco powyższą autentyczną
historie Ron Howard opowiedział, może bez spektakularnych fajerwerków, jednak z
dużą dozą ciepła i silnych emocji. Z dbałością o wciągającą atmosferę,
klasyczne arkana filmowe, ze świetnie dobraną obsadą i jej efektownymi
kreacjami. Zasłużenie to wzorcowe w formie kino laury najwyższe zebrało, na
lata pozostając w pamięci, już dziś status legendarny posiadając. Tyle!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz