piątek, 6 grudnia 2013

Queens of the Stone Age - Lullabies to Paralyze (2005)




Wkręcam się powoli w świat dźwięków QOTSA, a proces ten zainicjowany z zaskoczenia tegorocznym ...Like Clockwork, coraz bardziej fascynującym się staje. Tak właśnie Lullabies to Paralyze swoją obecność wśród albumów, co je przerabiam intensywnie zaznaczyło. Jeśli pamięć mnie nie myli, a zdarza się, że wykręca mi ona od czasu do czasu jakiś numer, to w 2005-ym roku, wraz z premierą tego krążka, w żadnym wypadku podobnego odczucia dzisiejszemu względem niego nie miałem. Nie wbił się w świadomość, przeleciał, a nawet szczególnie trzema z pięciu ostatnich w programie kompozycji poczucie zmęczenia pozostawił. I tak w obecnie mijającym roku robiąc rekonstrukcje, czy na nowo ze świeżym spojrzeniem z perspektywy ...Like Clockwork wspominając starsze albumy, krok w stosunku do kołysanek poczyniłem. Wywaliłem te burzące spójność numery, okrawając krążek do dwunastu kawałków i stworzyłem tym samym idealnie wyważoną całość. Taką co w miejsce nadmiaru, wprowadza zaletę w moim przekonaniu kluczową. Nią kapitalny balans długości albumu oraz stosunku zawartości dynamicznej, do tej balladowo-transowej (matematyczno-fizycznie zabrzmiało ;)). Pytanie zatem pewnie powinno się pojawić, czy tylko to aroganckie posunięcie względem autorskiej koncepcji twórców sprawiło, że w zupełnie nowym świetle na Lullabies to Paralyze spojrzałem. Myślę, że kluczem tu jednako przede wszystkim wypracowana dojrzałość w postrzeganiu dźwięków. Co jak co, ale maestro Joshowi nie można zarzucić, by muzyczna struktura jego kompozycji, tego wytrawnego pierwiastka była pozbawiona. Przyszedł właśnie czas, że ja w końcu na tej perełce rockowej sceny się poznałem i wdzięczny jestem, że ścieżka ewolucyjna w takie miejsce mnie doprowadziła. Po drodze nie jednym miałkim dziadostwem chwilowo się zachwycając, bynajmniej zażenowania nie odczuwam, bo zdaje sobie sprawę, że każde doświadczenie coś wnosi popychając jak widać jednak we właściwym kierunku. Ostre cięcia i konsekwentne, wręcz fanatyczne przerabianie tego co w niszy gitarowej intrygujące ku elicie mnie skierowało. Wpadłem ja w sidła założone przez Queens, a takie mistrzowskie utwory jak Everybody Knows That You Are Insane, Tangled Up in Plaid, Little Sister czy I Never Came, wryły się w moją świadomość, jako jedne z najwybitniejszych osiągnięć niebanalnego rocka. Mam teraz dwie wersje tego albumu, znaczy tą oryginalną i tą wciągającą na maksa, pozbawioną tego co strukturę całości burzyło. Od czasu do czasu sobie tak przy kilku innych tytułach pomajstrowałem, by finalnie efekt zadowalający uzyskać. Już jak widać wciskam się nawet w kompetencje takich legend jak Homme. Po swojemu sobie kroje płyty jakby ich autorzy sami pojęcia nie mieli co jest dla ich wizji właściwe.

P.S. I to cohenowskie otwarcie - doskonałe!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj