To pośrednie ogniwo w karierze
Brada Andersona, pomiędzy genialnym Mechanikiem, a słabowitym, szablonowym
Połączeniem. Sporo mu brakuje do pasjonującej formy obrazu z 2004 roku, jednak od tego
ostatniego kiczu to o lata świetlne oddalony. W przypadku Transsiberian
intrygujący scenariusz i ciekawa realizacja wkręcający efekt dała. Północnorosyjskie realia, tak odległe od tych europejskich czy amerykańskich standardów,
wspaniałe pejzaże, mroźna surowa przyroda, równa niemal brutalnym, bezwzględnym
zasadom relacji człowiek-państwo tam panującym. Mniej dynamiki do formy reżyser
zaprzągł, a więcej między wierszami w wolno sączącej się kryminalnej historii
zawarł. I to właśnie w tego rodzaju mrocznych thrillerach lubię, kiedy zamiast oślepiać
tylko i wyłącznie spektakularnym chłamem, pozwala się widzowi szeroko oczy otwierać
w poszukiwaniu ukrytego w treści rozwiązania zagadki. I co ważne jeszcze,
zaskoczenie w tej brutalnej przecież konwencji – przyznaje takiego obrotu spraw
to się nie spodziewałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz