Sala samobójców, czyli głośny debiut Jana
Komasy, dziś znanego przede wszystkim szerokiemu gremium za sprawą wielce
oczekiwanego, lecz nie do końca nadzieje spełniającego Miasta 44. Opieram się
tylko na medialnych donosach, gdyż sam jeszcze wiwisekcji na tym obiekcie nie
przeprowadzałem. Nie omieszkam oczywiście wkrótce tego zrobić, by przede
wszystkim własną opinię sobie wykształcić, wszak Komasa dzięki Sali
samobójców na poważne traktowanie z pewnością zasłużył. Aż trudno uwierzyć, że
ona jego pełnoprawnym i pełnowymiarowym debiutem, bo dojrzałość i precyzja z jaką temat
zarówno warsztatowo jak i mentalnie potraktował zaiste godna. Spłycanie odbioru
tego obrazu do współczesnych emo kategorii, to daleko idąca niesprawiedliwość,
gdyż w tym tworze zawarł Komasa niezwykle szerokie spektrum problemów z jakimi
zarówno rodzicom jak i latoroślom przychodzi się mierzyć. Portret
konkretnej wielkomiejskiej, zaliczanej do elity bogatej i wykształconej rodziny
jest udaną próbą ukazania przejmujących relacji międzyludzkich z dwóch
skrajnych perspektyw. Tak najogólniej, rodziców, którzy zatraceni w życiu
zawodowym gubią realny kontakt z dorastającym synem i młodych ludzi zagubionych
w świecie dojrzewania. Emocjonalnej pustki, którą można wypełnić codziennymi
rytuałami, przyzwyczaić się do dystansu przełamywanego incydentalnymi chwilami
słabości czy permanentnymi kurtuazyjnymi gestami. Takim życiem pozorami
rodzinnego współżycia, które z czasem dają złudne poczucie prawidłowego realizowania swoich
obowiązków. Tyle, że to tylko iluzja, bo substytuty nie wypełniają coraz
większej przepaści, a gromadząca się zagłuszana frustracja nie przestaje coraz
bardziej gwałtownie dochodzić do głosu. Są pieniądze, potrzeby są zaspokajane, a
człowiek może być nieszczęśliwy - to takie banalne i prawdziwie realne
oczywiście. I nie ma znaczenia czy to osoba dorosła czy jeszcze infantylna
niedojrzała jednostka. Każdy z nas potrzebuję czegoś więcej prócz luksusów w
materialnej postaci i chociaż poziom natężenia potrzeb wyższego rzędu jest u
nas różny, a apetyt najczęściej rośnie w miarę jedzenia, to rzeczą uniwersalną i
niezależną od jednostkowych predyspozycji jest to, iż jako ludzie bezwzględnie
emocjonalnie uzależnieni jesteśmy od innych osób. Nasza motywacja, energia,
siła pochodzi ze źródła, którym są najbliżsi czy przyjaciele. Brak tego paliwa
to powolna, stopniowa samozagłada, to taka prosta zasada i zarazem niezwykle
skomplikowany mechanizm. Wiemy na czym to polega, a w większości jesteśmy
bezradni w obliczu praktycznego wymiaru funkcjonowania. Komasa dostarczył mi
ogromu materiału do przemyśleń, zainspirował do psychologicznych czy
filozoficznych poszukiwań, pobudził do wielowymiarowych refleksji i przede
wszystkim przestrzegł przed popełnianiem błędów jakie trudne do skorygowania o
czym przekonuje bezradność bohaterów, pomimo ogromnych pokładów dobrej
woli i zaangażowania w ich walce widocznych. Poprzestanę jedynie na powyższych
wnioskach natury ogólnej, choć tematu oczywiście w ułamku nie wyczerpałem,
bo on nawet na rozbudowanym naukowym sympozjum trudny do pełnego rozwinięcia.
Jest tu tyle ciekawych wątków i ich implikacji przez co wciąż nie
mogę wyjść z podziwu, że tak młody reżyser tak dojrzale, warsztatowo
przejrzyście i sugestywnie tą rzeczywistość ogarnął. Brawo Panie Janie!
P.S. Tekst powyższy przydługawy, ale muszę jeszcze
zauważyć, iż obsada wyborna, bo Agata Kulesza i Krzysztof
Pieczyński to pierwsza liga, a młody i młoda jak i cały drugi plan
aktorski równie dobry. Brawo Państwo aktorzy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz