Clint
Eastwood mistrz i chociaż nie zawsze równie wybitne dzieła tworzy, to dzięki tym
kilku majstersztykom jakie sprokurował, swoje miejsce jako reżyser wśród
największych twórców ma zapewnione. Gran Torino, Mystic River, Million Dollar Baby, Letters from Iwo Jima, A Perfect World i rzecz
jasna Unforgiven, to perły współczesnego kina, powód do dumy dla Eastwooda i
wspaniałe przeżycia dla tych, co poświęcą czas na ich obejrzenie. Człowiek,
którego w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych jeszcze pozbawiona
zmarszczek twarz kojarzona była z ról twardzieli, co między innymi na dzikim
zachodzie zawieruchę czynili sam postanowił stając równocześnie za kamerą i w
oku obiektywu wskrzesić ducha klasycznego westernu i skonfrontować dojrzałego
rewolwerowca z tym sprzed lat młodzianem. I zrobił to w stylu wybornym, tworząc
pasjonującą przygodę, bogatą we frapujące detale, pełną odniesień do
najlepszych tradycji gatunku z jednym sukinkotem twardszym od drugiego, z
prawdziwymi przyjaźniami i bezgraniczną lojalnością. Niepozbawioną poczucia humoru (kaczor śmierci) i co najistotniejsze wzbogaconą wartościowym wątkiem
natury moralnej. Czym jest przebaczenie, co potrafi ono duszy przynieść, kogo
na nie stać? Jakie znaczenie ma zemsta, czy daje ona satysfakcję, przywraca
może równowagę? Oko za oko, ząb za ząb, a może nadstaw drugi policzek? Wiem, strasznie
biblijnie zabrzmiało, jednako takie pytania w głowie po seansie pozostają, a
odpowiedzi nie są równie proste jak recepty z religijnych podręczników. Życie, człowiecze losy czy relacje międzyludzkie są na tyle zawiłe, iż
jednowymiarowe spostrzeganie rzeczywistości nie jest w stanie oddać tej
skomplikowanej natury. To mnie w Unforgiven fascynuje, że postaci w żadnym
wypadku nie są jednobarwne, a świat nie jest czarno-biały. Brak w nim
jednoznacznych kontrastowych podziałów dobry i zły - bo jak typ jest teraz
umownie dobry, to mógł lub był z pewnością kiedyś zły. Jak teraz jest zły to
okoliczności mogły jego niegdyś prawego na tą złą drogę sprowadzić, czy też on stając
po stronie prawa bezwzględnym sukinsynem się okazuje. To nie relatywizm tylko
rozsądek i racjonalne spostrzeganie skomplikowanej rzeczywistości,
powściąganie się od pochopnych sądów czy topornego, prostackiego
wartościowania. To te cechy twórczości MISTRZA które cenię najbardziej – na
równi rzecz jasna z jego firmowym sarkazmem. :)
Istotnie, Eastwood mistrz, nic dodać nic ująć :)
OdpowiedzUsuńZawsze. :)
Usuń