niedziela, 14 grudnia 2014

Unforgiven / Bez przebaczenia (1992) - Clint Eastwood




Clint Eastwood mistrz i chociaż nie zawsze równie wybitne dzieła tworzy, to dzięki tym kilku majstersztykom jakie sprokurował, swoje miejsce jako reżyser wśród największych twórców ma zapewnione. Gran Torino, Mystic River, Million Dollar Baby, Letters from Iwo Jima, A Perfect World i rzecz jasna Unforgiven, to perły współczesnego kina, powód do dumy dla Eastwooda i wspaniałe przeżycia dla tych, co poświęcą czas na ich obejrzenie. Człowiek, którego w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych jeszcze pozbawiona zmarszczek twarz kojarzona była z ról twardzieli, co między innymi na dzikim zachodzie zawieruchę czynili sam postanowił stając równocześnie za kamerą i w oku obiektywu wskrzesić ducha klasycznego westernu i skonfrontować dojrzałego rewolwerowca z tym sprzed lat młodzianem. I zrobił to w stylu wybornym, tworząc pasjonującą przygodę, bogatą we frapujące detale, pełną odniesień do najlepszych tradycji gatunku z jednym sukinkotem twardszym od drugiego, z prawdziwymi przyjaźniami i bezgraniczną lojalnością. Niepozbawioną poczucia humoru (kaczor śmierci) i co najistotniejsze wzbogaconą wartościowym wątkiem natury moralnej. Czym jest przebaczenie, co potrafi ono duszy przynieść, kogo na nie stać? Jakie znaczenie ma zemsta, czy daje ona satysfakcję, przywraca może równowagę? Oko za oko, ząb za ząb, a może nadstaw drugi policzek? Wiem, strasznie biblijnie zabrzmiało, jednako takie pytania w głowie po seansie pozostają, a odpowiedzi nie są równie proste jak recepty z religijnych podręczników. Życie, człowiecze losy czy relacje międzyludzkie są na tyle zawiłe, iż jednowymiarowe spostrzeganie rzeczywistości nie jest w stanie oddać tej skomplikowanej natury. To mnie w Unforgiven fascynuje, że postaci w żadnym wypadku nie są jednobarwne, a świat nie jest czarno-biały. Brak w nim jednoznacznych kontrastowych podziałów dobry i zły - bo jak typ jest teraz umownie dobry, to mógł lub był z pewnością kiedyś zły. Jak teraz jest zły to okoliczności mogły jego niegdyś prawego na tą złą drogę sprowadzić, czy też on stając po stronie prawa bezwzględnym sukinsynem się okazuje. To nie relatywizm tylko rozsądek i racjonalne spostrzeganie skomplikowanej rzeczywistości, powściąganie się od pochopnych sądów czy topornego, prostackiego wartościowania. To te cechy twórczości MISTRZA które cenię najbardziej – na równi rzecz jasna z jego firmowym sarkazmem. :)

2 komentarze:

Drukuj