Oczekiwanie
na nowy obraz Jean-Marca Vallée, to od momentu kontaktu z Dallas Buyers Club dla mnie akurat
kwestią istotną było. Zatem kiedy wieść o rychłej premierze nadeszła,
bezzwłocznie korzystając z nadarzającej się okazji seans odbyłem. Po nim jak i
przed jeszcze, kiedy rozeznanie w temacie robiłem oczywiste skojarzenia z
fenomenalnym Into the Wild Seana Penna, czy udanym lecz nie wybitnym, bo
niepozbawionym mielizn Tracks australijskiego reżysera zrazu się pojawiły.
Jednako głębsza percepcja i bardziej rozbudowana refleksja wbrew pozornym
podobieństwom sporo różnic unaoczniła. Odmienne podejście do tematu, chociaż forma użyta zbieżna. Kryzys i poszukiwanie przełomu, pokonywanie słabości,
zmierzenie się z uzależnieniami w różnych postaciach i wyrwanie się z pewnej
skostniałej rzeczywistości. Tyle, że kiedy Chris McCandless ze środowiska przeżartego
hipokryzją uciekał, to Cheryl Strayed podnosiła się po życiowych klęskach. Upadła tak
nisko, że dna niemal sięgnęła. Z tego miejsca względnie się pozbierawszy przed
wyzwaniem, które ostatnią szansą stanęła. Hart ducha i ciała Jean-Marc Vallée ukazał,
w mrocznym i poetyckim ujęciu. O ważkich kwestiach poruszająco opowiedział,
unikając szczęśliwie łzawej maniery na surowej, a przez co autentycznej
manierze się skupił. Nie silił się na egzaltowaną ponad miarę retorykę,
moralizatorski bełkot, którym miast wstrząsać tylko by politowanie wzbudzał. W
oszczędnych, odpowiednio dozowanych proporcjach zestawił sugestywny wymiar
milczenia ze sprawnie odkrywaną tajemnicą. I przyznaje, że z początku nie
rozumiałem o co bohaterce chodzi, co kryje się za relacjami z matką i
partnerem. Stopniowo to odkrywałem, bo odsłaniał tą niewiadomą reżyser powoli,
systematycznie i konsekwentnie. Z tych powracających retrospekcji skonstruował
obraz intrygujący i wartościowy, dojrzały i ujmujący, a za sprawą
urokliwych zdjęć i nienachlanej warstwy muzycznej dodał całości dodatkowego
atutu. Dokonał też tego, co o wyjątkowości reżyserskiego warsztatu świadczy.
Spiął bowiem dwa swoje ostatnie dzieła wspólnym mianownikiem, pozwolił odczuć w nich
swoją charakterystyczną twórczą rękę. Dla mnie to oczywiste nawet gdybym wiedzy
odnośnie autorstwa został pozbawiony, że Dallas Buyers Club i Wild to efekty
pracy jednego reżysera. W dodatku świetnego! Tak w kwestii ścisłości jeszcze
dodam, iż żeby tą produkcję w pełni zrozumieć i docenić potrzeba więcej niż
jednego seansu. Ma ona cholerny potencjał i obiecuje sobie, że w pełni go
odkryje.
P.S.
Muszę się odnieść rzecz jasna do kluczowego pytania, wokół którego spore ciśnienie
w kwestii tego obrazu było podkręcane. Czy blondyneczka dała radę? :) Tak dała,
jak zresztą zawsze, bo Reese Witherspoon to kapitalna uniwersalna aktorka, zarówno
dramatyczna jak i komediowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz