Poważna sprawa, bo
toż to ikona literatury, a dla aktora warsztatowy Mount Everest, bo przecież
zagrać Macbetha to obok roli Hamleta największy dla przedstawiciela tej
profesji zaszczyt. Michael Fassbender na fali, zatem nie dziwię się że Justin
Kurzel w tej roli hollywoodzkiego gwiazdora obsadził. Talent niewątpliwie
człowiek posiada, warsztat znakomicie przyswoił i aparycję odpowiednią w genach
przekazaną otrzymał. Donoszę zatem, że decyzja ta była trafna, bo Fassbender w
roli odnalazł się znakomicie, a towarzysząca mu równie atrakcyjna fizycznie i
sprawna aktorsko Marion Cotillard dopełniła ten duet wybornie. Postaci są
wyraziste, odpowiednio sugestywne, a psychologiczne profile odtworzone z pasją
i precyzją w teatralnej manierze. Chorobliwa żądza władzy, oślepienie
namiętnością i podatność na manipulację, a dalej obłęd prowadzący ku upadkowi. Wszystko to widać i czuć w gestach, mimice – ekspresji ciała i
głosu. To ogromny atut produkcji, która prócz powyższych zalet mistrzostwu
aktorskiemu i geniuszowi Williama Shakespeare’a zawdzięczająca posiada jeszcze
jeden walor, co dla oka szczególnie atrakcyjny. Wymiar wizualny to prawdziwa
poezja, plastyczny majstersztyk. Zamglona, zatopiona w półcieniach, w surowych
zimnych barwach, scenografia jakoby pędzlem malarskim wykreowana, z obrazów
klasyków czerpiąca inspiracje – oddająca przemożne poczucie niepokoju,
tajemnicy mrocznej. Wyrafinowana wizja sztuki Shakespeare’a, która w takiej
formule na takim laiku w kwestii klasycznej literatury zrobiła duże wrażenie!
P.S. Jasne, że Shakespeare’a nie czytałem i pozować na jajogłowego znawcę literatury klasycznej nie zamierzam. Z lenistwa, z braku miłości dla archaicznego stylu, który szkoła w podstawówce obrzydziła, a może ze względu na osobistą naturę, w której zawsze ścierały się intelektualne poszukiwania, czasem wysokie aspiracje z robotniczym pochodzeniem, trzymającym człowieka przede wszystkim przy sprawach przyziemnych. Cholera wie, nie mam zamiaru prowadzić teraz spontanicznej, nieprofesjonalnej psychoanalizy, bo boje się że grzebiąc pośród dzieciństwa i okresu dorastania mógłbym jakiego trupa odgrzebać, który już zupełnie by mi osobowość zwichrował. :) Tak czy inaczej jestem pewien, że znajomość tekstu źródłowego wzbogaciłaby odbiór obrazu Justina Kurzela i uwypukliła niuanse udowadniając w inny niż typowo szkolny sposób niepodważalny geniusz najwybitniejszego angielskiego literata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz