Typowy jak na lata osiemdziesiąte, podług wzoru twardziel plus humor, równa się kino rozrywkowe z odrobiną wartościowego przesłania, lecz w formie banalnej o naiwność się ocierającej. Bez głębi i przenikliwości jaką Eastwood na swych najlepszych produkcjach osiągał. Jednak żeby być uczciwym i ciotą czy gorzej jajogłowym nie zostać nazwanym, to Clint jako syczący półgębkiem weteran z niecenzuralnym językiem, sarkastyczną ripostą (te teksty, o rany, na kolana!), surową miną i bezkompromisową postawą, jednak legenda. Wyszkolił sierżant Highway zgraję ignorantów w niekonwencjonalny sposób, hartując im charaktery, prawdziwych mężczyzn z ich czyniąc. Przeprowadził pouczającą lekcję jak na szacunek pośród testosteronowych młodzieńców sobie zasłużyć. Niestety pomysł na wojsko z przymrużeniem oka, w lajtowej wersji do mnie nie przemawia - trudno mi obok zawodu żołnierza, tym bardziej wojny termin komedia postawić, a tutaj siłą rzeczy muszę.
P.S. Eastwood całą karierę gra jedna rolę, ale za to jak wdzięcznie to robi i rozumiem znakomicie dlaczego za to przywiązanie do wizerunku jest uwielbiany. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz