Wyzwania są imponujące,
ale jest w nich ryzyko, a ryzyko to igranie z konsekwencjami, ono zaś dla zwolennika względnie bezpiecznego przejścia przez życie przejawem potężnie ograniczonej odpowiedzialności. Jednak w sumie ci którzy nie ryzykują to oczywiście
szampana nie piją - oni żyją w miarę spokojnie i od braku adrenaliny powoli na
marginesie umierają. Bez marzeń, bez wyobraźni, bez działań, które ponad monotonie
codzienność ich wznoszą! James Marsh wziął na warsztat finalnie tragiczną, po drodze romantyczną historię Donalda
Crowhursta. Żeglarza amatora, który na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego
wieku postanowił jak pierwszy bez zawijania do portu opłynąć kulę ziemską,
uczestnicząc w prestiżowym wyścigu Sunday Times Golden Globe. Przedziwna to
była wyprawa, prawie amatorsko zorganizowana, z udziałem człowieka w zasadzie
nieświadomego na co się porywa. Film dokumentuje fabularnie tą przygodę, lecz bez
fajerwerków jest zrealizowany. Niby jest tu o wszystkich emocjach
związanych z realizacją szalonego planu – jest zaznaczony format medialny, jest milczący dramat rodziny, jest
walka śmiałka z żywiołem, psychologiczny wymiar samotności oraz nieźle nakreślona
i dobrze odegrana przez Collina Firtha konstrukcja jego osobowości. Dyspozycje psychiczne człowieka upartego, zdeterminowanego,
ale i zniechęconego ciągłymi problemami technicznymi, czy po prostu
sfrustrowanego alienacją - wręcz ogarniętego obłędem i lękiem. Chaos organizacyjnej improwizacji dominuje i podobne wrażenie film robi, który nie jest totalną porażką, ale zbyt często gubi sens wątków, a co najmniej nie wystarczająco przekonująco potrafi oddać emocjonalny ferment, tym bardziej świra, jakiego śmiałek na
otwartym morzu doznaje i dramat, jakim to przedsięwzięcie się kończy. Mimo iż oglądałem bez większego znużenia, to jestem
rozczarowany, bo przecież Marsh potrafił swego czasu zrobić fascynującą biografię
Stevena Hawkinsa, a w tym przypadku także nie brakowało mu ciekawego materiału, a wyszło bardzo przeciętnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz