Nie jestem miłośnikiem
współczesnego horroru, także klasyka sprzed laty często jest mi obca, stąd na
przykład legendarnych prac Dario Argento nie znam i remake Suspirii odkrywam zdecydowanie
na świeżo. Wiem jednak, bo przecież w odizolowanym bunkrze się nie wychowałem,
a i przed seansem lekcje przygotowawczą odrobiłem, że to ikona gatunku i swoje znaczące miejsce w historii
kina posiada. Mam też na tyle plastyczną wyobraźnię by wierzyć, że ta koszmarna
baśń w ówczesnym pierwotnym wydaniu mogła na ten kultowy status zasłużyć, lecz
tego nie zamierzam sprawdzać, gdyż obecna odsłona w ponad dwugodzinnym wymiarze
czasowym przygotowana, przy tak wymagającym koncentracji materiale to dużo dla
mnie za dużo. Poza tym rodzaj wizualnej prezentacji, mimo że dopracowany i w
sensie artystycznego wymiaru zasługujący na uznanie jest sam w sobie zbyt ciężki w odbiorze.
Zatem za jednym podejściem przez ten rytuał nie przebrnąłem, tylko na dwa razy
do niego podchodziłem, co też nie pomogło w utrzymaniu skupienia i pełnego
zrozumienia prezentowanej fabuły. Za dużo bałaganiarskiego surrealizmu, psychodelicznego obłędu, ale i wymiaru
merytorycznego skomplikowanego oraz kontekstów szerokich (ideologia, religia). Bezdyskusyjnie
film robi wizualnie wrażenie - zarówno dziwaczne spojrzenia kamery, rola architektury w skonstruowaniu scenografii, użyta pasteli paleta, świetna sugestywna
muzyka Toma Yorka okadzająca poezję ruchu w postaci porywającego baletu, to wyjątkowe smaczki. Jednak nie potrafiłem uciec od
przekonania, że oto reżyser zafundował mi test wytrzymałości, który zarazem
intryguje mrokiem, tajemnicą i audiowizualnym wymiarem, jednocześnie już na koniec okrutnie męcząc i
irytując wszystkim prócz doskonałej warstwy muzycznej (której nawiasem mówiąc wysłuchanie polecam w ciszy i skupieniu późnego wieczora, bez tła filmowego). Jest bowiem powszechnie wiadome, że przesyt nie sprzyja harmonii, a pomiędzy ambitnym intelektualizmem, a nadętym bełkotem jest bardzo cienka linia graniczna. Jedno jest pewne i nie podlega dyskusji (jak u mądrzejszych robiąc podkład przed projekcją wyczytałem ;)) u Guadagnino jest inaczej niż u Argento - znaczy obecna odsłona kultu, to odważna wariacja zbudowana na pozbawionym reszty tkanki kręgosłupie pierwowzoru.
P.S. Na marginesie z
prywatą się jeszcze wciskając, przepraszam najlepszą z żon, iż podstępnie ją w
seans wkręciłem, wiedząc przecież że będzie to dla niej potworne wyzwanie wizualne. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz