środa, 8 listopada 2017

American Psycho (2000) - Mary Harron




Luksusowe życie, komfort i pękaty portfel pracowników korporacji - ludzi nieludzi z biurowców ze szkła. Bezwzględni karierowicze ustawieni na najwyższym poziomie łańcucha pokarmowego, wkładający stosunkowo niewiele wysiłku w zdobycie pozycji gwarantującej życie na szczycie. Rozpieszczeni egocentrycy, narcystyczni sadyści dbający wyłącznie o siebie gardząc wszelką słabością. Wypacykowane przesadnie wydmuszki, wypełnione jedynie wytrenowaną pewnością siebie w formule przerostu formy nad treścią. Elita szczytująca, patrząca z wysokości na tych, którzy podobną drogą walki szczurów nie podążają z równą skutecznością opartą na bezwzględności. Pośród nich Patrick Bateman, niby modelowy przykład powyżej opisanej pustki mentalnej, zażywający przyjemności życia, fan i kolekcjoner muzyki odtwarzanej z połyskujących krążków na najwyższej jakości sprzęcie hi-fi. Odwiedzający wykwintne restauracje w poszukiwaniu przyjemności niekoniecznie kulinarnych, uskuteczniający zmanieryzowane dyskusje na kosztownym haju. Prawdziwy byt iluzoryczny, posiadający wyłącznie fizyczne atrybuty człowieka, wyprany natomiast z emocji doszczętnie. Prowadzący w swoim przekonaniu ekscentryczne drugie życie, gdzie zaspokaja z makiaweliczną satysfakcją manipulatorskie potrzeby i wreszcie żądzę krwi, zabijając w uniesieniu i wygłaszając stosowne do poziomu zaburzenia płomienne oratorskie przemowy. Ten właśnie precyzyjny morderca w białym kołnierzyku miota się w kilku powłokach, a ja nie wiem tak do końca jakiego rodzaju obłęd mieszka w jego głowie, bo zwyczajnie zamiast wyjaśnienia finał dostaje z dużym znakiem zapytania.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj