Nie w pełni czuję się
usatysfakcjonowany, bo akurat formuła zaproponowana przez Łukasza Palkowskiego, nie do końca sklejała mi się z samą u podstaw i rozwinięcia, fascynującą niewątpliwie
psychologicznie i socjologicznie historią. Te narkotyczne odloty pod szablon jakiegoś
amerykańskiego horroru, z tym nieprawdopodobnym przebiegiem przecież
autentycznych wydarzeń, zwyczajnie nie łapały wspólnego przelotu na odpowiedniej
dla emocji wysokości. Nie mam wątpliwości, że Jerzy Górski zasługuje na
gigantyczne uznanie, bo wypełznąć z takiego bagna, wyrwać się z takiej otchłani, to czyn bez dwóch zdań heroiczny. Lecz mam wrażenie, że postać zasługuje na film
w którym więcej treści w samej treści, a nie tylko przesycenia scenariusza masą
wątków, po których reżyser ze scenarzystami się prześlizgnęli i w których
poruszającej mocy, która tąpnie człowiekiem niewiele. To bardzo dobre kino, ale
kino rozrywkowe, ze sprytnie zaaranżowanym, powracającym kilkukrotnie muzycznym
motywem z Chid in Time (wiadomo kogo), dobrymi ale nie rewelacyjnymi (jedynie
Kamila Kamińska była doskonała) rolami i z nutą nie zawsze błyskotliwego
poczucia humoru. To jak czuję dobrze sfokusowany produkt, z góry nastawiony na
sukces komercyjny, taki obraz na faktach który zdobędzie publiczność przekrojową.
Wszystkich wzruszy i pokaże, dla pokrzepienia serc i dusz, że wszystko jest możliwe, jeśli hart ducha wystarczająco silny. W moim jednak maksymalnie subiektywnym
odczuciu Palkowski poszedł na łatwiznę, czyli zupełnie inaczej niż jego bohater
- nie przebrnął nawet teoretycznie przez to szambo z którego wypłynął Jurek,
więc nie mógł spojrzeć na sprawę z tej najbardziej przekonującej perspektywy. Trochę
schematem pokombinował, sporo motywów zwyczajnie przekombinował, dorzucił
szczyptę ambicji kręcąc kilka scen mających mieć oblicze i wydźwięk symboliczny, ale finalnie i tak wszystko podał na tacy, w systemie łopatologii dla dobra
ogółu stosowanej, by każdy przeciętnie ogarnięty posiadacz jednostki centralnej
mózgiem nazywanej, w praktyce niewykorzystywanej mógł dojść do z góry
nakreślonych wniosków. Dodatkowo jako twórca kina pod zamerykanizowane gusta
robionego, nie miał też zapewne takich intencji, by niczym Aronofsky w Reqiuem
dla snu dać widzowi towar kopiący i uzależniający, po którym odstawienie to
cierpienie dla duszy i ciała. Ja nie poczułem tutaj tego umierania narkotycznych
wraków, nie przesiąkłem zapachem wstrzykiwanego kompotu, smrodu gnijących ran i
rozpalonych żył. Ja nawet nie byłem w stanie odczuć wysiłku fizycznego organizmu
maksymalnie przeciążonego, ciężkiego oddechu człowieka wyczerpanego, obrazu
bólu jaki zakrwawionymi, piekącymi stopami miał być w założeniach
wywołany. Krew nie została we mnie
wzburzona i nie wyszedłem z kina poruszony i teraz tylko zadaje sobie pytanie,
czy odporny na taki sposób emocjonowania jestem, czy może zwyczajnie w mym
ciele zamiast serca zimny głaz utkwił tylko tak dla zasady wypełniając puste
miejsce.
P.S. 1 Pragnę być szczery i uczciwy,
więc dodam, że warto obejrzeć, ale czy jest powód by Najlepszego nazywać
najlepszym tegorocznym polskim filmem. Nie mam wątpliwości, że nie ma startu niestety
do kilku innych tytułów.
P.S. 2 Zaczynają mnie cholernie irytować te od sztancy robione plakaty, ta tendencja, by nawet filmy o czymś ważnym "przyozdabiać" grafiką wprost z okładki brukowców. Wstyd k****, że dzieje się to w kraju, który ma takie wspaniałe tradycje w dziedzinie plakatu filmowego. Niech was odpowiedzialnych za tą żałość ch** strzeli!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz