czwartek, 9 listopada 2017

Borg McEnroe / Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem (2017) - Janus Metz




Podobny zamysł twórczy miał zapewne Ron Howard, kręcąc dramat sportowy o psychologicznym sznycie, czyli historie walki na torze i poza torem pomiędzy dwoma gwiazdami Formuły 1. Tyle że jak hollywoodzkiemu specjaliście od kina świetnego ale rzadko wybitnego ta próba niekoniecznie doskonale wyszła, to film zupełnie mi nieznanego Janusa Metza jest obrazem na każdej płaszczyźnie przekonującym w pełni. Tutaj zwyczajnie jest lepiej – intensywniej, mocniej, bardziej surowo i przenikliwie, z większym zadziorem i efektywnością niż w obrazie Howarda. Tutaj jest tak po prostu inaczej, bo do bólu autentycznie i z wyczuciem materii na poziomie wejścia w temat do samego jądra. Dwie legendarne rakiety, jeden legendarny turniej i jeden legendarny finał z legendarnymi emocjami – tylko tyle, a emocji głębokich cała masa. Rywalizacja niezwykłych osobowości, ich charakterystyka błyskotliwa, mistrza i pretendenta - młota z mocą i precyzją uderzającego i sztyletu z pasją tnącego. W jednym emocje jak w wulkanie uśpionym, w drugi wciąż eksplodujące, co ciekawe oni tak różni, a w fundamencie tak podobni. Bo to film także, a może przede wszystkim o przepięknej walce o sukces nie tylko sportowy ale o zapanowaniu nad własnymi słabościami. O kształtowaniu psychiki i kreacji wizerunku, spięciu tych dwóch kwestii kluczową rolą trenera. O dwóch urodzonych zwycięzcach Janus Metz kapitalnie opowiada, wielkim końcu i wielkim początku karier. Opowiada z temperamentem, tempem i wreszcie doskonałą puentą w wybornie zrealizowanej sekwencji meczu finałowego, której nie przeszkadza w uzyskaniu efektu napięcia nawet znany z góry wynik. W największym skrócie – pasjonujący to film i ogromne moje tegoroczne zaskoczenie.

P.S. I to jest tak, idziesz na film podekscytowany, bo jeden z twoich ulubionych reżyserów nakręcił kolejny obraz co do którego masz ogromne oczekiwania lub idziesz do kina zaintrygowany, gdyż gdzieś o uszy obiło ci się, że produkcja całkowicie ci nieznanego reżysera warta jest ryzyka twojego zejścia z kanapy. Opcją najwłaściwszą jest sytuacja, gdy oba premierowe tytuły rozgrzeją emocje do czerwoności, poruszą czy wstrząsną, wreszcie będą po prostu kompletne pod wieloma warsztatowymi, artystycznymi czy merytorycznymi względami. Niestety opcja pierwsza mnie ostatnio zawodzi, na szczęście opcja druga porywa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj