To sytuacja dość kłopotliwa i jednoznaczną ocenę zdecydowanie utrudniająca, bowiem nie bardzo rozumiem, co w
filmie Macdonalda jest nie tak, że mimo iż temat wstrząsający, realizacja
dobra i przekładająca się bezpośrednio na efekt, to mnie tak do końca nieprzekonuje.
Może problemem kluczowym jest właśnie ta poprawna realizacja, działanie
reżysera według klisz i utartego schematu pozbawiająca większej głębi
psychologicznej zarówno postacie jak i samą opartą przecież na autentycznych
wydarzeniach historię. I nie widzę tutaj zaniedbań ze strony aktorskiej, bo
dwie czołowe role zagrane zarówno z pasją, charyzmą jak i warsztatowo sprawne. Biadolić zatem muszę, że nie jestem w stanie
precyzyjnie określić wady decydującej efektu finalnego, że to ciężka sprawa,
aby w fabularnej historii, która już u fundamentu (pisząc bezpośrednio
atrakcyjna dla współczesnego widza poszukującego cudzej krwi na cudzych rękach) nie poczuć jej w pełni.
Motywu przewodniego powiązanego z okrutną rzeczywistością istnienia w ludziach
obrzydliwej potrzeby dominacji, w znaczeniu wykorzystywania władzy dla
utrwalania pozycji. Wreszcie popadania w obłęd lęku przed jej utratą i
zapętlanie się systematycznie w związkach przyczynowo-skutkowych w sensie
siania wiatru i zbierania burzy - rozsiewania podejrzliwości i reagowania
okrucieństwem coraz bardziej odczłowieczonym, pozbawionym skrupułów i braku
elementarnych ludzkich odruchów. Zbieraniu plonów takiej strategii
wyniszczającej człowieczeństwo wokół, stając się architektem dosłownej zagłady.
Gdzie zatem tkwi błąd Kevina Mcdonalda, czy może tylko mnie zdaje się, iż Ostatni król Szkocji mógłby zdecydowanie bardziej targać emocjami w oprawie mniej konwencjonalnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz