poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Monos (2019) - Alejandro Landes




Czasem refleksja okołofilmowa pisze się w zasadzie sama i nie musi być zastępczo ograniczona do zarysowania fabuły, wyszczególnienia jej cech charakterystycznych i skupienia się na wizualnej formie obiektu. W tym przypadku akurat zamiast właściwej oceny emocjonalnej uczuć jakie targają podczas seansu, będzie w gruncie rzeczy stricte sprawozdawcza notka, gdyż film (chyba niewiele czuję) większego przeżycia mi nie dostarczył, a jeśli nawet jakichś uniesień dostarczył, czy jako rzecz nie od sztancy przyciągnął uwagę, to nie powiązał z łatwością tego co zobaczyłem, z w słowa tegoż ubrania. Zatem w skrócie, co zauważyłem napiszę – może w ten sposób zachęcę, bądź chociaż przekornie wzbudzę zainteresowanie (to w sumie byłoby ok), lub nie (to nie pierwszy i nie ostatni pewnie raz, kiedy przelewam słowa na klawiaturę i nie ma to żadnego motywującego znaczenia). :) Ciekawa, bo odwrócona perspektywa rzuca się od razu w oczy. Zorganizowana grupa południowoamerykańskich bojówkarzy porywa (jak domniemam z jej pseudonimu) lekarkę, którą w głębokiej dziurze pilnują wciąż jeszcze smarkacze - od szczeniaka indoktrynowani politycznie i szkoleni w wojskowym drylu. Zlasowane berety żyją gdzieś poza cywilizacją na dużej wysokości w skrajnie ekstremalnych warunkach, w deformującej dodatkowo psychikę izolacji, a w ich relacje wkradają się prowokowane przypadkiem dramaty. Tak pokrótce startuje ta historia, a jej główny walor to konsekwentnie rozwijane napięcie psychiczne wewnątrz bohaterów, ale i pomiędzy nimi nawzajem. Obłęd rosnący kieruje ich postępowaniem, panika dziecięcych psychik w konfrontacji z warunkami pola walki i wdrukowanym lękiem przed odpowiedzialnością za konsekwencje wpuszcza w piekło chaotycznych decyzji. Dramat rozwija się błyskawicznie i w sumie nie przynosi większego zaskoczenia, lecz skupienie na relacji zakładniczki z porywaczami oraz jej próbie przetrwania w ekstremalnych warunkach, będąc przyznaję dla mnie trudnym w ocenie materiałem poznawczym, na swój ekstremalnie surowy sposób może być dla odpowiednio przygotowanego widza doświadczeniem chwilami intensywnie hipnotyzującym. To film z rodzaju tych korzystających wyraźnie z epickiej siły obrazu i opierający swoją sugestywną moc na bezpośredniej formule ukazania przerażających skutków wychowania w usprawiedliwianym sytuacją kulcie przemocy. Tak sobie po kilku dniach od projekcji kombinuję, iż w moim przypadku problem z jego przyswojeniem nie tkwi chyba w samej srogiej formule, ale w nieumiejętności empatycznego przeżywania przedstawionego dramatu - za co chyba poniekąd mogę zrzucić winę na reżysera. Wiem, że oglądałem coś wizualnie mocnego i poszerzającego psychologiczną perspektywę, ale nie rozumiem, dlaczego obserwowałem te wydarzenia z taką momentami zimną obojętnością?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj