Gdyby Adele w wieku dwudziestu jeden lat nie nagrała albumu, który podbił wszystkie listy sprzedaży, to w wieku lat dwudziestu pięciu nie odczuwałaby tak ogromnej presji ze strony pazernej wytwórni płytowej by przebić sukcesorkę i ostatnia jak dotąd jej płyta nie byłaby zbiorem kompozycji nastawionych na maksymalną asekuracyjną chwytliwość kosztem jakości. Gdyby nie ziścił się ten "wyśniony" scenariusz, to 25-ka mogłaby być podobnie urokliwa jak nagrana w wieku lat dziewiętnastu 19-tka. Co dokładnie myślę o tej zamykającej dotychczasową jej dyskografie płycie więcej do odszukania w archiwalnych zwierzeniach, co natomiast napiszę z perspektywy dziewięciu (może i więcej) minionych lat o krążku sygnowanym liczbą 21 może kiedyś się czytelniku wierny dowiesz, jeśli wykażesz się cierpliwością i przywiązaniem do niniejszej pisaniny, a ja zmuszę się by emocje swe powiązane z dźwiękami po raz kolejny upublicznić. Zanim ta wiekopomna chwila nastąpi (a presji nie czuję, więc się nie popędzam), to najwyżej jedną dziesiątkę zdań o debiucie Brytyjki teraz skroję. Dziewiętnastka przygotowała grunt pod potężny czempionat dwójki i kiedy kręci się w odtwarzaczu prowokuje do stwierdzenia dość smutnego, że w konfrontacji z jej następczyniami okazuje się albumem najciekawszym, nie tylko dlatego że wówczas odkrywającym gigantyczny talent Adele, ale z racji, że czuć w nim ogromne pokłady szczerości, a strona aranżacyjna ograniczona została do meritum, w którym uroczo dziarski głos Adele i tylko nieco "spopowiałe" r'n'b prymat wiodą. Proste w zasadzie rozwiązania i ograniczony do minimum udział kompozytorskich tuzów, którzy napełnić kieszenie menadżerom pomagają, ale ich profesjonalne szlify na utworach, to częstokroć pocałunek śmierci dla wartości ambicjonalnej finalnego już wtedy PRODUKTU. To właśnie w debiucie Adele cenię, że niby zanucić każdy z tuzina kawałków nie ma najmniejszego problemu, ale też ich częste odtwarzanie nie powoduje deprecjacji ich wartości. Dzięki temu nieprzeszarżowana, w sporym udziale akustyczna mieszanka soulu, bluesa, folku, (też elektroniki) i oczywiście popowego potencjału wraz z niepodważalnymi walorami głosowymi daje wciąż i wciąż wiele z odsłuchu przyjemności. Bo to fajna jest nuta i cóż, po co drążyć temat bardziej. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz