Stosując równie oczywistą grę słów jak efekt finalny pracy Hitchcocka - marnie wyszła ta Marnie. Niestety był to akurat ten nieudany romans legendarnego reżysera z filmem psychologicznym i daleko mu tym samym do dzieł ówczesnym kinowych mistrzów korzystania z odkryć psychoanalizy, jak i sporo do poziomu ikonicznej Psychozy, która nawiasem mówiąc także pod tym względem nie była nie wiadomo jak przebiegła, a sukces swój zawdzięcza myślę bardziej nowemu jak na owe kinematograficzne czasy efektowi twistu, także genialnej legendarnej scenie pod prysznicem czy całościowo uzyskanej atmosferze mrocznego suspensu oraz fenomenalnemu aktorstwu, niźli wybitnej rozkminie psychoanalitycznej. Scenariusz w przypadku Marnie jest bez ogródek pisząc lichy, a intryga najzwyczajniej tak grubymi nićmi szyta, że aż śmieszna, natomiast powiązania i zbiegi okoliczności pozbawione wiarygodności. Popisy aktorskie raczej średnie, czyli jak na manierę epoki standardowe, a ta udręka bohaterki tak sztuczna, aż nieznośna. Może i ma jakieś momenty (tuptająca cichutko Tippi po zwinięciu łupu z sejfu), ale ogólnie te "abberacje psychiczne kobiety kryminalistki", zimnej nałogowej złodziejki oraz ich sugerowane przyczyny tkwiące w dzieciństwie ubrane w tani romans, mnie bardziej zainteresowały przez wzgląd na kontekst pozamerytoryczny, dotyczący a jakże tytułu, ale bardziej przez pryzmat relacji ludzkich i legendarnych już opowieści o trudnym charakterze Hitcha. Nie jest już tajemnicą poliszynela gdzie szukać tak genezy jego sukcesu zawodowego (bez wpływu Almy Reville i jej mistrzowskiego zarządzania z drugiego planu niewiele miałby do zaoferowania), ale też otwarcie mówi się o jego dosyć mało dżentelmeńskim zachowaniu w stosunku do pięknych kobiet z planu. Na przykład sporo do powiedzenia o tym miała właśnie 'Tippi' Hedren, a atmosfera podczas realizacji Marnie, też nie tylko przez zazdrosne "lepkie łapki" Hitcha nie była magiczna, a raczej dramatycznie-tragiczna. Taki to był trudny we współpracy "geniusz", który oprócz wad miewał chyba nie tylko na pokaz przebłyski sarkastycznej samokrytyki i dystansu, bo jak sam twierdził „Gdyby nie żona, byłbym dziś najgorszym z kelnerów”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz