niedziela, 18 grudnia 2022

My Dying Bride - The Light at the End of the World (1999)




Osobiście to ja uważam, że The Light at the End of the World to jeden z najlepszych powrotów na właściwe klasyczne tory jaki widział świat rockowo-metalowy i jednoczesnie nie plując absolutnie na 34.788%... Complete, bo to też wcale nie taki bardzo odległy od ich kanonu krążek jak się ogólnie przyjęło, to jednak magia istoty twórczości Brytoli jest oczywiście zawarta w większym stopniu na materiale z roku 1999, niż wydanym w zaledwie rok wcześniej. Powodów abym niżej stawiał album z "procentami" jest kilka, tak samo jak kilka naturalnie istnieje takich, które powyżej i poniżej wychwalanego czynią lepszym, a na pewno bardziej esencjonalnym i wreszcie odciskającym swój depresyjny wpływ na słuchacza. Bowiem krążek MDB aby był WAŻNY, dla mnie musi być przede wszystkim przygnębiającym w warstwie dźwiękowej i tekstowej oraz ekscytującym formalnie - te riffy muszą porywać, a nie tylko usypiać i te słowa muszą osaczać, a nie tylko smucić. Stąd nawet siedemdziesięciominutowy czas trwania TLatEotW teoretycznie nie przeraża, a praktycznie nie powoduje zaśnięcia - choć nie raz odpłynąłem gdzieś pomiędzy jawą, a snem podczas odsłuchu. To że tej nuty jest aż pod korek oraz fakt iż koperta kolejnej w dorobku MDB płyty bardziej do mnie przemówiła, powoduje że tak The Dreadful Hours kojarzę (uwaga zabawne) "przyjemniej" wizualnie, a Songs of Darkness, Words of Light "przyjemniej" jeszcze dźwiękowo. Ujmując to wprost, ten ostatni jest krótszy i w ilości jeden posiada prawie przeboje, a wpierw wspomniany ma taki obraz na okładce, jaki z miejsca mógł się wbić do mojego osobistego zestawu dzieł optycznie absolutnych. Zaś The Light at the End of the World traktuję jako kapitalny wstęp do tego okresu mojego zainteresowania "klimatycznym" metalem, który w zbliżonym czasie przyniósł między innymi Still Life ekipy Michaela Akerfeldta, przeto okresu wyrywania mnie z objęć "kobiecego" doom metalu o inspiracjach gotyckich i przepychaniu w łapska (ujmę to gatunkowo umownie) doom metalu o inklinacjach progresywnych. To jednak subiektywne spojrzenie na temat, a obiektywnie The Light at the End of the World, to te same "pieśni o złym losie, gniewie, nieszczęściu", tylko bez skrzypiec. To ten sam "majestat, ciężar, hipnotyzujące piękno ponurych melodii - to ten sam potężny growl Aarona Stainthorpe'a" jak u zarania istnienia ekipy z hrabstwa West Yorkshire. Sami muzycy dość pokrętnie uzasadniali ten powrót do "korzeni", jaki by jednak nie był powód tej decyzji, ja z perspektywy czasu i mądrości spod znaku "lepiej być mądrym przed szkodą" i "po fakcie, to każdy mądry" uważam go za tak zdroworozsądkowy jak i asekuracyjny, a czy dalsze brnięcie w ewolucję w cudzysłowie czy w dosłownym znaczeniu zaprowadziłby ich tam gdzie się znaleźli w okolicach początku lat dwutysięcznych (i chyba żałują) ich krajanie z Paradise Lost, czy może byliby gdzieś tam gdzie dla odmiany chyba z satysfakcją odnaleźli się ich inni ziomkowie z Anathemy, to ja przecież nie wiem - wróżką nie jestem, do miana wróżbity tu nie będę aspirował, tym bardziej że to już się nie wydarzy. Zdaje się jednak, iż była to decyzja słuszna, choć doprowadziła przecież do sytuacji kiedy ich albumy stawały się z czasem tak przewidywalne, że w moim przypadku niemal niestrawne, ale jakby triada The Light at the End of the World - The Dreadful Hours - Songs of Darkness, Words of Light by nie powstała, to dla dobra stylistyki byłaby to niepowetowana strata. Zachowując zaś dla równowagi punkt widzenia zainfekowany przekornym poczuciem humoru, to cholera wie co by powstało w zamian i jakby to nowe eksperymentalne na scenę wpłynęło i tej sceny być może nie zrewolucjonizowało. Tym samym mam znak zapytania i "gdybanie" oraz mam jedną z kilku stałych w metalu - kilku pewnych źródeł wysokiej jakości kompozycji, które tak jak wspomniałem w okresie po wydaniu A Line of Deathless Kings przestały mnie akurat silnie emocjonować, bo się osłuchały, bądź jednak straciły ten pierwiastek magnetyczny? Mam zatem kolejne ważne pytanie, a ja nie odpowiem na nie inaczej jak - cholera to wie! Wracam do wyrykiwania na spółę z wymruczaniem The Isis Script, chociaż kocham każdy z tych walców i ronię dodatkową łezkę spotykając na swojej drodze Sear Me w trzeciej odsłonie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj