czwartek, 1 grudnia 2022

Crippled Black Phoenix - Bronze (2016)

 


Przed ponad dwoma miesiącami się wydawało, że wpadłem po uszy w muzykę CBP. Plan był wówczas ambitny, aby z miejsca wręcz podzielić się refleksjami w przedmiocie Bronze - tuż po takowych wrzuconych, a odnoszących się do Greate Escape. W kwestii tegorocznego Banefyre byłem już dość ostrożny, bowiem jego kolosalne rozmiary oscylujące całościowo w okolicach dziewięćdziesięciu minut, już na wstępie, już z racji przeładowania ilością muzyki dawały podstawy do większej wstrzemięźliwości. Inaczej pisząc pomyślałem, iż zanim najnowszy krążek rozkminie, zdecydowanie bliżej przyjrzę się przed wszystkim tym krótszym albumom i wtedy dysponując naturalnie większą wiedzą i rozeznaniem, będę mógł sam też sobie odpowiedzieć na pytanie co się zmieniło i gdzie te zmiany CBP mogą poprowadzić. Ambitne plany szlag jednak szybko trafił, bo już po intensywnym zapoznaniu się z tandemem wydanym w latach 2016-2018 trochę mi się od tych smutnych dźwięków ulało i teraz myślę, iż potrzeba mi będzie nie tylko kilku miesięcy, a może nawet czasu liczonego w półroczach, aby się zdopingować do sprawdzenia głębszego czegoś poza Bronze i Greate Escape właśnie - czyli tak po prawdzie albumów nieomal bliźniaczych w sensie zawartości ulokowanych w jednakowej wręcz stylistyce. Niewiele albo nic ich nie odróżnia, choć kompozycje nie opierają się na autocytatach, tylko wciąż z dużą dozą wyobraźni rozwijają swoje struktury na fundamencie korzystania z podobnych patentów. Patrzę ja na Bronze i Greate Escape w innej kolejności powstawania, więc siłą rzeczy krążek starszy porównuję z tym powstałym w dwa lata później, ale wydaję się, iż nie ma to jakiegoś decydująco zamieniającego perspektywę spojrzenia, bowiem jeden jest naturalnie konsekwentnym rozbudowywaniem motywów poprzedniego, a ich walory oparte są na kreowaniu hipnotyzującej atmosfery, która zaś bazuje na progresywnym rozwijaniu głównego tematu, na bazie korzystania z inspiracji postfloydowskich - z tym że przy wykorzystaniu narzędzi aranżacyjnych, których konotacje bliższe są scenie metalowej. Zatem więcej w tej nucie przytłaczającej atmosfery, a i oczywiście natężenie dźwięku obfitsze i riffy intensywniejsze - chociaż do pokrewieństwa z przykładowo doom metalem daleko, bo to granie w swej istocie rockowe, ale tak rockowe jak rockowa była swego czasu Anathema wypełzająca z metalowej niszy w kierunku szerszych przestrzeni. Przez to materiał może nie jest typowo zdatnym do machania głową, ale wielokrotnie się zdarza, że oprócz potupania czy pobujania, można też piórami zatrzepać, jeśli się je posiada. Co ważne pośród długich partii gitarowych czy dla odmiany żmudnego wystukiwania rytmu dla plumkającego wiosła wspieranego klawiszowym tłem, można natknąć się na fragmenty w których elektronika dorzuca zimnofalowe ingrediencje czy całkiem futurystyczne brzmienia, niejako wówczas wyrywając mnie z letargu, tudzież przymuszając do nieco żywszej reakcji. Najważniejsze iż muzyka na Bronze donikąd to nie płynie, a te cymesy którymi jest przyozdabiana wytrącają ją z ewentualnego nudnawego aranżacyjnego reżimu, przez co 68 minut nie trwa aż tyle ile rzeczywiście prawie siedemdziesięciominutowy album trwać mógłby, gdyby czas nie był wartością względną. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj