wtorek, 20 grudnia 2022

Airbag - The Greatest Show on Earth (2013)

 


Do albumów z pewnością sympatycznych (choć jak wypada miłośnikom progresywnego rocka na zewnątrz w artystycznym wizerunku zadumanych) Norwegów z Airbag powracam nieregularnie, choć konsekwentnie i jak dałem już do zrozumienia przy okazji quasi recki jednej z ostatnich ich płyt mam do nich, a dokładnie do ich muzyki także stosunek niekoniecznie wyłącznie pozytywny. Mieszane uczucia towarzyszą mi tak podczas kilkukrotnego zaangażowanego odsłuchu jednego z ich albumów z osobna, jak i powracania do nich na zasadach żonglowania tytułami z ich dyskografii naprzemiennie. Tak jak najbardziej wychwalałem przynoszący ożywczy powiem świeżości (jakby dosłownie otworzyli w swojej salce prób wszystkie możliwe okna i wpuścili powietrze) album dotychczas najnowszy (A Day at the Beach  z roku 2020), tak wprost jako nużącym określiłem Disonnected o cztery lata młodszy, a dziś zdecydowałem się maksymalnie subiektywnej ocenie poddać jeszcze od nich starszy The Greatest Show on Earth i moje odczucia ujmę tak, że dam wprost do zrozumienia, iż to pięknie satysfakcjonująca porcja klasycznie rozumianej progresywno-rockowej twórczości w której najwięcej jednak inspiracji tuzami z przełomu 80/90, niż akurat grupami rzeźbiącymi w gatunku u jego zarania. Stąd jest to album z brzmieniem sterylnym i przestrzennym, z klawiszowym atmosferycznym tłem wszędzie tam gdzie miejsce robią plumkające gitary, lub też owe rozwijają długie tematy w postaci przede wszystkim solówek, a wspomniane "parapety" wybrzmiewają jako przedłużenie dźwięków wydobywanych z "wioseł" lub dodających budowanemu klimatowi charakteru i napięcia. Pod względem rytmicznym jest więc bardzo powściągliwie, a znaczenie płynącej z prądem perkusji jest mniejsza niż rola całkiem żywo bujających figur basowych. Nie da się ukryć że muzycy Airbag są na swojej trzeciej płycie wciąż niemal ślepo wpatrzeni przede wszystkim w dojrzałą formułę watersowsko-gilmourowską i gdyby kompletnie nieznającemu specyfiki konkretnych floydowskich albumów słuchaczowi puścić któryś z krążków legendy z jej późniejszej ery i pozbawić kompozycję tytułową z omawianego płyty głosu Asle Tostrupa, to nie trudno byłoby zwieść takiego surowego delikwenta. Epigoni? Tak z pewnością, epigoni tutaj grający w zupełnie innej jeśli chodzi o rozpoznawalność lidze, ale epigoni którzy potrafią komponować według sprawdzonego wzoru doskonale i trudno nie ulec urokowi ich twórczości, gdy jest się zdeklarowanym fanem gatunku. O tym w jaką i kogo stronę skierowany jest wzrok Airbag sugeruje też sam tytuł krążka, a ja mimo iż skojarzenie biegnie w stronę floydowej klasyki z początku lat siedemdziesiątych, to będę i tak uparcie obstawał przy przekonaniu że Airbag jest bliżej ejtisów i najtisów, niż czasów dla progresywnego rocka formatywnych. Być może to rola produkcji i pracy speca od studyjnej obróbki dźwięku, niżli by pomysłu aranżerskiego, ale ja tu słyszę czyściusieńki dźwięk bez analogowowych zanieczyszczeń, więc tym pejzażom malowanym instrumentalnie, przynajmniej pod tym względem daleko od sposobu nagrywania w latach siedemdziesiątych. Tak jak Disonnected uznaję za sygnał że formuła się wyczerpała i należało te wspomniane okna otworzyć, tak The Greatest Show on Earth absolutnie nie zdradzał jeszcze objawów zjadania własnego ogona, a powód był prozaiczny i sprowadzał się do faktu, że każdy z numerów z trójki jest pasjonujący - oczywiście w ramach wielokrotnie przez wielu przemielonych wzorców, ale jednak. 

P.S. Dźwięki, słowa - w muzykę ubrane strofy. W przypadku rocka progresywnego wersy intelektualne o dużym znaczeniu emocjonalnym. Łączące w jedno refleksyjną i filozoficzną naturę z szeroką percepcją obserwowanej rzeczywistości i do niej nie wprost prostacko się odnoszące. Posłuchajcie sami lub przewertujcie internety i posiłkujcie się interpretacją. Wczytajcie się jednak w teksty podczas odsłuchu - najlepiej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj